Rajd Wschodni 2010 Katyń

Podsumowanie rajdu

13 sierpnia zakończyliśmy szczęśliwie organizowany przez nasze Stowarzyszenie motocyklowy Rajd Wschodni, w tym roku do Katynia i Smoleńska. W rajdzie wzięły udział 32 osoby na 22 motocyklach. Odwiedziliśmy po drodze ważne miejsca historyczne a także wspaniałych Polaków mieszkających na Białorusi i w Smoleńsku. Spotkaliśmy na trasie również wielu życzliwych Białorusinów i Rosjan.
To co zobaczyliśmy w miejscu tragedii na lotnisku w Smoleńsku mocno zapadło w pamięć wszystkim uczestnikom naszego Rajdu. Do tej pory leżą szczątki salolotu i garderoby ofiar. To wstrząsające.
Dziękujemy wszestkim osobom, które pomogły w organizacji i podczas Rajdu. Dziękujemy uczestnikom za patriotyczną postawę, która pozostawiła u osób, które nas gościły wiele miłych i krzepiących serca wspomnień.

15.08.2010

SPRAWOZDANIE Z RAJDU

ZDJĘCIA Z RAJDU

Zapraszamy także do lektury zewnętrznego artykułu poświęconego Rajdowi oraz obejrzenia zdjęć zamieszczonych w pewnym ostrołęckim portalu.

Sprawozdanie z Rajdu Wschodniego

Piątek, 6 sierpnia 2010r.

W Poznaniu o godz. 8.00 uczestnicy rajdu złożyli kwiaty pod Pomnikiem Katyńskim i wyruszyli przez Konin, Płońsk, Ciechanów i Białystok do Sokółki, gdzie na godzinę 18.00 wyznaczono spotkanie wszystkich uczestników. To właśnie w Sokółce na ulicy Wodnej, nad jeziorem spotkali się wszyscy uczestnicy rajdu. Powitał nas znakomitą kolacją przyjaciel wszystkich wschodnich wypraw motocyklowych i uczestnik wielu – Jacek Kucharewicz Ponieważ wieczór był piękny a woda w jeziorze ciepła, niektórzy z nas spłukali kurz polskich dróg kąpiąc się w jeziorze. Po kolacji prezes naszego stowarzyszenia i pomysłodawca całego przedsięwzięcia Rafał Lusina przypomniał cele rajdu i omówiliśmy trasę. Przedstawił osoby funkcyjne i podział na grupy. Wszyscy przyglądaliśmy się sobie z zaciekawieniem, ponieważ nie wszyscy się znaliśmy (dla kilku osób była to pierwsza, tak duża motocyklowa trasa).

Sobota, 7 sierpnia 2010r.

Pobudka ok. godz. 6.00, śniadanie i wyjazd już w grupach o godz. 7.30. Na granicy w Kuźnicy Białostockiej niespodzianek nie było, ponieważ tak jak się spodziewaliśmy, każdy z nas musiał wypełnić nieskończoną ilość druków i podejść do kilku okienek, gdzie miłe panie Białorusinki spokojnie wykonywały swoje czynności odprawiając każdy motocykl i każdego motocyklistę. Po ok. trzech godzinach byliśmy na Białorusi i szybko okazało się, że nie wszyscy posiadacze GPS mogą polegać na swoich przyrządach, ponieważ tam one nie działają!!!

Po około 1,5 godz. jazdy przyjechaliśmy do małej wioski – Stare Wasiliszki, gdzie urodził się i mieszkał do 18 roku życia nasz wspaniały artysta i dla wielu z nas niekwestionowany król polskiej piosenki – Czesław Niemen. Dom rodzinny Czesława Niemena stoi frontem do ulicy (większość domów na Białorusi zwrócona jest szczytem do drogi), drewniany, bardzo skromny i obecnie pusty (brak jakichkolwiek eksponatów), chociaż miejscowi dbają o niego, bo w oknach wiszą białe, świeżo krochmalone, wyszywane zasłonki. Jest również mała tabliczka informująca o tym, że jest to muzeum. Jest to miejsce odwiedzane przez Polaków, bo przy drzwiach stał w wazonie bukiet już zwiędłych biało-czerwonych goździków. Każdy z nas zadumał się trochę. Jeden z kolegów, motocyklistów włączył wspaniałą piosenkę „Jednego serca” i zrobiło się bardzo nostalgicznie. Gdy tak staliśmy przed tym małym domkiem podszedł do nas starszy mieszkaniec wioski i od niego dowiedzieliśmy się o tym, że dalsi krewni Czesława Niemena jeszcze tam mieszkają. Opowiedział nam o tym jak mieszkańcy wioski walczyli o kościół. Mówił, że mógłby dużo mówić o tych ciężkich latach, ale za każdym razem jak o tych zdarzeniach opowiada serce go boli (wymownie złapał się za klatkę piersiową). Było to niesamowite spotkanie.

Następnym etapem naszej podróży był Nowogródek, a szczególnie Dom Mickiewicza. Mały dworek stoi otoczony parkiem, zadbany i piękny. Zgromadzono tam pamiątki po naszym wielkim poecie. Ponieważ była to sobota wiele par nowożeńców przechadzało się po parku robiąc sobie zdjęcia. Niektóre pary i ich goście zainteresowały się naszymi motocyklami i piękne dziewczyny (nasi panowie jeszcze kilka dni potem wspominali ich urodę) w uroczystych strojach siadały na motocykle pozując do zdjęć. Do Zaosia, miejsca urodzenia Adama Mickiewicza, z Nowogródka jechaliśmy niecałą godzinę. To miejsce przeurocze, odtworzono dom i jego obejście, zgromadzono tam zdjęcia i pamiątki rodziny naszego wieszcza. Zaosie zapadnie nam na długo w pamięć poprzez postać przewodnika, pana, który niezwykle barwnie, z wielką dbałością o prawdę historyczną, „wschodnią polszczyzną” opowiadał o rodzinie Adama Mickiewicza, czasach w których żył i nim samym.

Ten długi i bogaty w wydarzenia dzień zakończyliśmy w Baranowiczach w Domu Polskim. Przywitała nas tam szefowa pani Teresa Sieliwończyk i młodzież. Zostaliśmy poczęstowani białoruskim chlebem z masłem i czosnkiem a młody człowiek przy akompaniamencie gitary śpiewał dla nas polskie piosenki. Pani Teresa mówiła o trudnościach z jakimi borykają się tamtejsi Polacy. Mówiła też, że w ostatnich latach wsparcie z Polski jest niestety minimalne. Obecnie w Domu Polskim prowadzone są zajęcia popołudniowe i sobotnio-niedzielne dla dzieci, młodzieży i osób starszych. Sukcesem osób działających tam jest przygotowanie merytoryczne i formalne młodzieży do rozpoczęcia studiów na polskich uczelniach.

Niedziela, 8 sierpnia 2010r.

Pobudka ok. godz. 6.00, wyjazd o 7.00 do Nieświerza. Zaparkowaliśmy motocykle na parkingu strzeżonym przez miłą panią, która powiedziała, ze prawie wszyscy tam mieszkający to nie Białorusini lecz Litwini. Zamek Radziwiłłów góruje nad miasteczkiem, jest remontowany za pieniądze Unii Europejskiej i robi duże wrażenie. Wchodząc na ogromny dziedziniec czuje się potęgę rodu Radziwilłów. Do środka nie wchodziliśmy, ponieważ obecnie trwa remont. Godzinę drogi od Nieświerza jest miasteczko Mir a w nim zamek należący do 1940r. również do Radziwiłłów. Oprowadziła nas po nim pani przewodnik mówiąca nieźle po polsku. Tam było wielu zwiedzających nie tylko zamek ale również małą cerkiew z podziemnymi kryptami, gdzie pochowano Radziwiłłów.

Tutaj podzieliliśmy się na dwie grupy – jedna pojechała do Orszy przez Mińsk, druga, tych którzy już kiedyś w Mińsku byli, bezpośrednio do Orszy.

Orsza to miasto pod którym w roku 1514 stoczono bitwę pomiędzy wojskami polsko-litewskimi a moskiewskimi, tam zajechaliśmy do parafii katolickiej, gdzie czekała na nas przepyszna kolacja przygotowana przez parafian bardzo energicznego księdza Walerego Młodzież przygotowała przedstawienie, a do zabawy wciągnęła motocyklistów. Ksiądz odprawił mszę świętą m. in. za dziadka jednego z nas wywiezionego przez Rosjan do Orszy i tam zmarłego. Spaliśmy w niedawno wybudowanej dzięki pomocy polonii amerykańskiej kaplicy. Opowiadano nam, że chcieli się z nami spotkać okoliczni bajkerzy, ale im na to nie pozwolono. Przed naszym przyjazdem ksiądz Walery musiał przez miejscowymi władzami „wyspowiadać się” ze wszystkiego co łączy się z naszą wizytą.

Poniedziałek, 9 sierpnia 2010r.

Po dobrym śniadaniu w parafii ks. Walerego w Orszy, wyruszyliśmy do granicy Białorusko-Rosyjskiej spodziewając się „drogi przez mękę” związanej z odprawami. Okazało się, że czekała nas miła niespodzianka – o nic nas nie pytano i przejechaliśmy przez granicę bez zatrzymywania się (dzięki – jak się później okazało, podpisanemu przez Białoruś i Rosję porozumieniu o ruchu granicznym). Niektórzy zorientowali się, że są już po stronie rosyjskiej przez bardzo złą nawierzchnię dróg (na Białorusi drogi są bardzo zadbane i świetnie się po nich jeździ). Po objedzie w restauracji w Smoleńsku pojechaliśmy do oddalonego o ok. 15 km Katynia. Tam spotkaliśmy się z ojcem Ptolemeuszem, który odprawił mszę św. na cmentarzu przy charakterystycznym ołtarzu, na którym wyryte są nazwiska wszystkich zamordowanych w tym miejscu. Złożyliśmy wieńce od Burmistrza Grodziska Wlkp i Marszałka Województwa Wielkopolskiego. Dla wszystkich, zarówno dla tych, którzy byli tam po raz pierwszy, jak i tych którzy odwiedzili to miejsce wcześniej, było to wielkie przeżycie.

Były wśród nas osoby, które szczególnie przeżywały to spotkanie z przeszłością, ponieważ tam zginęli ich przodkowie. Młody, sympatyczny człowiek, Marcin spod Nakła, miał szczególną misję, ponieważ jako pierwszy z rodziny, przez nią wydelegowany, przyjechał oddać hołd się swojemu dziadkowi, złożyć kwiaty i zapalić znicz. Pokłoniliśmy się szczególnie jedynej kobiecie zamordowanej w Katyniu – pani por. Janinie A. Lewandowskiej, córce dowódcy Powstania Wielkopolskiego gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. Mieszkańcy Grodziska Wielkopolskiego odnaleźli tabliczki zamordowanych w Katyniu obywateli tego miasteczka i wykonali dokumentację fotograficzną. Wzięliśmy też kamień, który będzie złożony w Lednicy i ziemię z Katynia.

Następnie pojechaliśmy do parafii ojca Ptolemeusza, który przez 7 lat przez wybudowaniem domu parafialnego, mieszkał w grobowcu na skraju cmentarza. Obecnie jest już też mała kaplica, gdzie miejscowi katolicy mogą się pomodlić (obok stoi stary, zniszczony kościół, gdzie zgromadzono archiwa KGB, o który bezskutecznie katolicy się upominają od wielu lat). Tam spotkaliśmy się w Polakami mieszkającymi w Smoleńsku.

Nocowaliśmy w ośrodku kolonijno-wypoczynkowym w Smoleńsku.

Wtorek, 10 sierpnia 2010r.

Zaraz po śniadaniu, ok. godz. 8.30 pojechaliśmy na miejsce katastrofy w dniu 10 kwietnia samolotu, w którym zginęło 96 osób, łącznie z parą prezydencką. Okazało się, że można wjechać motocyklami na samo miejsce katastrofy, ponieważ wjazd wyłożono płytami betonowymi w celu wywiezienia szczątków samolotu. Na tym miejscu stał samochód milicyjny a w nim dwóch milicjantów ( nie wyszli nawet z samochodu jak tam chodziliśmy). Przyjechał też młody pracownik konsulatu, który nam powiedział, że cały czas czekają na archeologów z Polski i prosił aby nie chodzić po całym placu a tylko wydeptanymi ścieżkami. I chodząc wg. tych wskazówek bez trudu wielu z nas znalazło niewielkie części samolotu tkwiące w gliniastej ziemi. W miejscu znalezienia ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego ktoś wbił w ziemię biało-czerwona flagę. Jest też duży kamień, a obok niego kilka krzyży i zdjęcia osób, którzy lecieli tym feralnym samolotem (niestety wszystko to zrobili odwiedzający to miejsce ludzie a nie ludzie rządzący naszym krajem). Pochodziliśmy swobodnie po okolicy oglądając bardzo prymitywne przyrządy naprowadzające i połamane drzewa. Na drewnianym podeście w miejscu katastrofy, ojciec Ptolemeusz odprawił dla nas i zgromadzonych Polaków tam mieszkających, mszę św., a na jej zakończenie o godz. 10.39.35 (godzina o której samolot zerwał linię energetyczną – 2 sekundy przed katastrofą), miejscowego czasu, klaksony wszystkich motocykli odezwały się. Niesamowite było to, że podczas odprawianej mszy św. zachmurzyło się i zaczął padać deszcz, mimo wcześniej pogodnego nieba (ojciec Ptolemeusz powiedział, że odprawia msze św. każdego 10 dnia miesiąca i zawsze tak jest). Złożyliśmy też tam kwiaty i zapaliliśmy znicze. Pobyt w tym, tak ważnym dla Polaków miejscu był dla wszystkich nas dużym przeżyciem.

Następnie wyjechaliśmy ze Smoleńska kierując się na granicę Rosyjsko-Białoruską i tym razem także przekroczyliśmy ją bez zatrzymywania się. Po blisko 400 km. trasie dojechaliśmy do Duniłowicz. 15 km. przed tą miejscowością czekał na nas ksiądz Paweł, który poprowadził nas do swojej parafii. Duniłowicze to kiedyś miasteczko handlowe a dzisiaj większa wieś, gdzie jest mały cmentarz żołnierzy Polskich, którzy zginęli tam w roku 1920. Cmentarz jest zaniedbany, górujący nad nim wcześniej drewniany krzyż, złamał się podczas niedawnej burzy a ksiądz pertraktuje z władzami możliwość jego odbudowania. Tam zgromadzeni parafianie, nie zawsze Polacy, zaprosili wielu z nas do swoich domów na noc. Wszyscy, którzy nocowali w domach mieszkańców Duniłowicz byli pod wrażeniem gościnności tych ludzi. Wszędzie widać biedę, ale każda rodzina przygotowała wspaniałą kolację i położyła spać gości w najlepszej izbie. Wieczorem w ogrodzie domu parafialnego czekała na nas wspaniała kolacja składająca się z regionalnych potraw (jakie pomidory, ziemniaki, cepeliny!!!) i przy ognisku śpiewaliśmy polskie piosenki a młodzież miejscowa z wdziękiem przedstawiła nam miejscowy repertuar (słychać było, że w ich szkołach jest jeszcze przedmiot zwany „śpiewem”!). Przed kolacją krótko, bo milicja później zabroniła, motocykliści wozili dzieci, młodzież i starszych na motocyklach.

Środa, 11 sierpnia 2010r.

Pobudka ok. godz. 7.00. Na śniadanie zarówno w parafii jak i w domach mieszkańców przygotowano właściwie potrawy obiadowe, aby motocykliści mogli się dobrze najeść przez długą podróżą. Żegnani byliśmy przez całą wioskę. Do Grodna (370 km) przyjechaliśmy po południu i przed zamkiem czekała na nas wspaniała przewodniczka pani Barbara Fustoczenko (lekarz biochemik o olbrzymiej wiedzy historycznej, działaczka Polskiej Macierzy Szkolnej), która ze swadą opowiedziała o historii zamku starego, w którym lubił przebywać król Stefan Batory (w Grodnie zmarł i tam przeprowadzono na nim jedną z pierwszych w Europie sekcji zwłok). Mówiła o wkładzie Kazimierza Jagiellończyka w rozwój miasta i o jego synu św. Kazimierzu, który w Grodnie działał i zmarł. Pokazała nam miejsce, gdzie stała fara grodzieńska zniszczona ładunkiem wybuchowym w 1961 roku z rozkazu ówczesnych władz i rozebrana. Zaprowadziła nas przed budynek, w którym przed wojną produkowano polskie motocykle NIEMEN (ten motocykl jest w logo Stowarzyszenia WSCHÓD-ZACHÓD). Z telefonów, które otrzymywała nasza pani przewodnik podczas oprowadzania nas po Grodnie wynikało, że naszą grupą bardzo interesuje się miejscowa milicja.

Z dumą pokazała nam budowany za pieniądze Polonii Amerykańskiej i oszczędności zarobionych na prowadzeniu średniej szkoły polskiej, ale już na ukończeniu Dom Polskiej Macierzy Szkolnej.

Nocowaliśmy w szkole polskiej na materacach w sali gimnastycznej.

Czwartek, 12 sierpnia 2010r.

Rano, po śniadaniu spotkaliśmy się z naszą znakomitą panią przewodnik, która pokazała nam dom Elizy Orzeszkowej, która w Grodnie spędziła 16 lat i była bardzo szanowana postacią. W dwóch salach tego małego dworku jest muzeum pisarki, gdzie zgromadzono jej prace świadczące, że była nie tylko utalentowaną pisarką, ale również zielarką i artystką układającą obrazy z roślin. Byliśmy też pod pomnikiem Elizy Orzeszkowej. Pani Barbara Fustoczenko opowiedziała też o związkach innej wielkiej polskiej pisarki Zofii Nałkowskiej z Grodnem. Po pożegnaniu się z naszą panią przewodnik przyjechaliśmy do granicy Białorusko-Polskiej i tam spędziliśmy dobre trzy godziny, gdzie groźny pan przećwiczył nas z karności (wszyscy stać cicho przy swoich motocyklach!). Wypełniliśmy też wiele druków, sprawdzono każdego z nas w rejestrach komputerowych. Z granicy przyjechaliśmy do miejsca ostatniego wspólnego noclegu, do pałacu w Szczawinie. Tutaj w znakomitym otoczeniu, po krótkim odpoczynku, czekała na nas wykwintna kolacja i opowieści obecnej właścicielki pałacu pani Anny Sawczuk o historii tego miejsca i otaczającego parku. Snuliśmy też plany następnych wypraw.

Piątek, 13 sierpnia 2010r.

Po śniadaniu nastał czas pożegnań. Ze Szczawina każdy już jechał swoją własną drogą do domu.

Rajd osiągnął założone cele. Wielką zaletą tego przedsięwzięcia było to, że wzięły w nim udział osoby o różnych poglądach, których łączy chęć poznania miejsc i ludzi związanych z Polską, a rozsianych na wschodzie Europy, oraz chęć podróżowania motocyklem i wspólnego przeżywania tych wyjątkowych spotkań.

Iwona Michałek Rzecznik Prasowy Rajdu Wschodniego 2010

Podsumowując możemy powiedzieć, że we wszystkich odwiedzonych miejscach byliśmy przyjmowani nadzwyczaj serdecznie. Zachęcamy innych, nie tylko motocyklistów do odwiedzania naszych rodaków na Białorusi. Osobom zainteresowanym służymy informacjami i kontaktami do osób, które z wielką serdecznością ugoszczą każdego Polaka pragnącego ich odwiedzić.

Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą

WSCHÓD-ZACHÓD

Fotorelacja z rajdu:

« 1 z 4 »