Archiwum kategorii: Wyróżnienia

Relacja z Rajdu do Turcji 2012

SPRAWOZDANIE Z RAJDU „ŚLADAMI POLAKÓW DO TURCJI”

27 kwietnia 2012 r. (piątek) – do Zajazdu „Uroczysko” we wsi Sitaniec pod Zamościem od godziny 15.00 zaczęli się zjeżdżać z całej Polski uczestnicy rajdu – 50 motocyklistów ( 49 panów i jedna kobieta). Niektórzy z panów przyjechali z partnerkami – w sumie było 57 osób na motocyklach. Tak jak każdy dobrze zorganizowany rajd, była też obsługa techniczna jadąca dwoma samochodami, z których jeden ciągnął lawetę. Okazało się, że większość osób już się znało z poprzednich rajdów. Wieczorem komandor, pomysłodawca i organizator Rafał Lusina po podziale na grupy, rozdaniu plakietek, flag, kamizelek uroczyście otworzył rajd.

28 kwietnia 2012 r. (sobota) – wyjazd rano w grupach na Ukrainę do miejscowości Dolina. Po drodze zajeżdżamy bardzo dziurawą drogą (ostatnie 2 km polną ścieżką w błocie) do wsi Zadwórze (polskie Termopile), która była miejscem bitwy 17 sierpnia 1920 r. między 330 Polakami pod dowództwem kpt. Bolesława Zajączkowskiego a bolszewicką Armią Budionnego. W miejscu, gdzie poległo 318 Polaków usypany jest kopiec z obeliskiem i kilka krzyży – wszystko wymagające pilnej naprawy. Zapaliliśmy znicze i położyliśmy biało-czerwoną wiązankę kwiatów. W Dolinie w kościele, przywitał nas chlebem i solą ksiądz z dziećmi ubranymi w ludowe stroje. Dzieci z przejęciem zaprezentowały taniec ludowy. Następnie pojechaliśmy do centrum Doliny gdzie woziliśmy na motocyklach miejscowe dzieciaki. Policja zamknęła na ten czas ulicę. Wieczorem w miejscowej karczmie zjedliśmy świetną solankę, były też tańce z miejscowymi pięknościami.

29 kwietnia (niedziela) – przejmujący dzień w Kołomyi w drodze do Mołdawii. Dzięki wspaniałej Polce, Pani Stanisławie Patkowskiej-Kołusenko, Polacy mieszkający w Kołomyi przygotowali nam uroczyste powitanie przed Muzeum Pisanki – były piosenki ludowe i kolorowe tradycyjne stroje, kwiaty i wielki, pulchny bochen chleba, który wspólnie z apetytem zjedliśmy. Zwiedziliśmy Muzeum Pisanki i Muzeum Huculszczyzny, a po mszy św. pojechaliśmy na cmentarz, gdzie pochowanych zostało wielu znaczących dla tego regionu Polaków. Kilkanaście lat temu miał już być „zaorany” ale dzięki mobilizacji miejscowych Polaków i działań Grażyny Sondej-Orłowskiej z TVP Wrocław istnieje. Pod krzyżem upamiętniającym wykończenie głodem i chorobami 1200 Polaków w 1918 roku, złożyliśmy kwiaty i zapaliliśmy znicze. Cmentarz – niszczejące, piękne niegdyś pomniki, groby porośnięte krzakami i trawą, oraz liczne ślady po libacjach miejscowego półświatka, robi duże, smutne wrażenie! Na koniec zjedliśmy w Kołomyi pyszny obiad zakończony mamałygą (mąka kukurydziana gotowana na rosole ze śmietaną, podawana z bryndzą i skwarkami – narodowa potrawa rumuńska).

30 kwietnia 2012 r. (poniedziałek) – dzień w Mołdawii, w kraju jakby przez wszystkich zapomnianym! Bardzo złymi drogami (dziury w drogach szutrowych i na których asfalt kładziono chyba przed półwieczem), przez ubogie wsie, dojechaliśmy do wsi Berezovca (dawniej Laszki), gdzie wśród drzew jabłoni pokrytych kwiatami stoi pomnik w miejscu śmierci hetmana Stanisława Żółkiewskiego 7 października 1620 r. (pomnik postawił rok po śmierci hetmana jego syn) Pod pomnikiem ksiądz Marek odprawił mszę św. , złożyliśmy kwiaty i śpiewaliśmy pieśni patriotyczne. Towarzyszyły nam miejscowe dzieci (poczęstowali nas kiszonymi jabłkami) i nieliczni mieszkańcy. Zainteresowała się nami też miejscowa władza – urzędnik i Pani dyrektor szkoły, prosili o informacje o celu naszej podróży – otrzymali znakomicie opracowaną gazetkę rajdową. Następnie przejechaliśmy bardzo dziurawymi drogami ( liczne kamienie i dziury na drogach pozostawiły trwałe ślady na chyba wszystkich motocyklach) do Styrczy – polskiej wioski koło Glodenii, gdzie siostra Jadwiga prowadzi przedszkole dla polskich dzieci. Nocleg na podłodze w przedszkolu lub w namiotach na placu zabaw. Były też osoby, które nocowały w domach tam mieszkających Polaków. Pozostawiliśmy w przedszkolu zabawki i książeczki dla dzieci przywiezione przez uczestników rajdu. Oczywiście jak zawsze, gdy nocujemy w namiotach, były śpiewy przy ognisku przed spaniem.

1 maja 2012 r. (wtorek) – droga ze Styrczy do Konstancy w Rumunii była trudna nie dlatego że długa (600 km), ale głównie dlatego, że dziurawa. Podczas tej podróży zajechaliśmy do Cecory – miejsca bitwy pomiędzy wojskami polskimi i siłami tatarsko-tureckimi we wrześniu 1620 roku, gdzie oddziały polskie pod dowództwem hetmana Stanisława Żółkiewskiego poniosły klęskę. Zaprowadził nas tam Polak mieszkający w pobliskich Jasach, pan Fryderyk Kluska bardzo dobrze mówiący po polsku. Miejsce tej bitwy to wielka łąka – tam podobno ma powstać obelisk upamiętniający to wydarzenie. W Konstancie mieszkaliśmy w hotelu, a dobre w nim warunki wynagrodziły trudy ostatnich dni.

2 maja 2012 r. (środa) – z Konstancy nie wyjechaliśmy w komplecie, ponieważ motocykl Wiesia i Małgosi musiał czekać na nowe części po uszkodzeniach na drogach Mołdawii. Warna to nasz punkt docelowy w tym dniu. Szczególnie ważna była wizyta w Muzeum Warneńczyka i w miejscu bitwy 10 listopada 1444 r. pomiędzy oddziałami polsko-węgierskimi a wojskami tureckimi, w której nasz król został zabity. Tam tez spotkaliśmy się z Polakami mieszkającymi w Warnie (były występy dzieci, wiersze i pieśni). Nocowaliśmy w pięknie położonym pensjonacie Casablanka prowadzonym przez Polkę. Na tarasach pensjonatu z widokiem na morze było dobre jedzenie, dobre wino, rozmowy i jak zwykle śpiew. Gospodyni była taka uradowana naszym przyjazdem, że za nocleg nie chciała zapłaty.

3 maja 2012 r. (czwartek) – do Istambułu podróż przebiegła znakomicie, ale przejazd przez samo miasto i wielki w nim ruch wymagał skupienia i uwagi. Okazało się, że to naprawdę światowe miasto (ok. 17 mln. mieszkańców) – nowe samochody, bogate domy, czyste ulice – to zobaczyliśmy. Byłoby wszystko świetnie, gdyby nie tak drogo (benzyna po 9 zł. za litr) a nocleg w namiotach na słabo wyposażonym kempingu kosztuje tyle ile np. w niezłym pensjonacie w Warnie. Gdyby nie nawigacje, które posiadało wielu z motocyklistów trudno by było trafić pod wskazany adres nie znając miejscowego języka.

4 maja 2012 r. (piątek) – wizyta w Adampolu w polskiej wiosce pod Istambułem założonej z inicjatywy księcia Adama Czartoryskiego w 1842 r. w czasie, gdy w Turcji przebywało wielu emigrantów, byłych uczestników powstania listopadowego. Spotkaliśmy się z bratem miejscowego polskiego sołtysa, który mówi po polsku i z dowódcą miejscowej policji. Od nich dowiedzieliśmy się, że obecnie około 50 osób przyznaje się do pochodzenia polskiego (przed kilkoma domami powiewa flaga Polska i Turecka) i że jest to obecnie wieś typowo wypoczynkowa a mieszkańcy żyją głównie z turystyki. Odwiedziliśmy też bardzo zadbany polski cmentarz, na którym złożyliśmy kwiaty pod obeliskiem upamiętniającym założyciela wsi Adama Czartoryskiego.

5 maja 2012 r. (sobota) – dzień bez motocykla. Wynajętymi busami pojechaliśmy po śniadaniu do centrum Istambułu. Był to czas zupełnie wolny, ale chętni mogli skorzystać z pomocy pani przewodnik po najważniejszych miejscach miasta. Wielu z nas zwiedziło Pałac Topkapi ze skarbcem, kościół Mądrości Bożej – Hagia Sophia, Błękitny Meczet i oczywiście Wielki Bazar.

6 maja 2012 r. (niedziela) – długa trasa (650 km) ze Stambułu do Salonik w Grecji, ale piękna. Chyba wszystkie grupy skorzystały z uroków plaż morza Egejskiego, jedzenia znakomitych potraw z ryb i pachnących sałatek greckich. Autostrady w Grecji tanie i dobrze utrzymane (charakterystyczne jest to, że do stacji benzynowych trzeba zjechać z autostrady). Saloniki to piękne, tętniące życiem miasto – żadnego kryzysu tam nie widzieliśmy.

7 maja 2012 r. (poniedziałek) – przejazd z Salonik do Sarande poprzez przepiękne Greckie i Albańskie górskie trasy, to dla wielu z nas ekstremalne przeżycie – wąskie drogi z milionem zakrętów w górę i w dół sprawiły, że trzeba było nie lada umiejętności aby to pokonać. Byliśmy na wysokościach ponad 1700 m n.p.m. Można było kąpać się w śniegu, co niektórzy uczynili. W Albanii było wiele uślizgów a najniebezpieczniejsze zdarzenie miał Marian odtąd zwany Torreadorem, któremu przy ostrym zakręcie w prawo, na drogę niespodziewanie wyskoczył 400 kilogramowy byk. Albania to przepiękny kraj, nieskażony jeszcze komercyjną turystyką z lazurowym morzem, cudownymi górami, dobrym, tanim jedzeniem i niezłymi pensjonatami.

8 maja 2012 r. (wtorek) – przejazd z Albanii do Ohrid w Macedonii tez był trudny, ponieważ oba te państwa to góry, góry i góry. Najpiękniejszy widok, dla którego warto było tak daleko jechać to jeszcze w Albanii przystanek Panorama na 1300 m n.p.m. w chmurach z widokiem w dół ma lazurowe morze w słońcu!!! Po drodze mijaliśmy biedne wioski, gdzie osioł to główny transporter a głównym zajęciem ludności jest hodowla krów. Każdy z nas postanowił, że wróci do Albanii!!! Ohrid to zabytkowe miasto, wpisane na listę UNESCO, w którym jest 350 kościołów różnych wyznań (mieszkańców jest 60 tys). Spaliśmy tutaj też w pokojach z łazienkami w domu przy parafii. Granicę miedzy Albanią a Macedonią przekraczaliśmy na wysokości 1100 m n.p.m.

9 maja 2012 r. (środa) – drugi dzień w Macedonii ale tym razem w stolicy – Skopie. Miasto niewielkie jak na stolicę, bo 80 tys. mieszkańców. Charakterystyczne jest uwielbienie Macedończyków do stawiania dużych pomników (takiego zagęszczenia pomników nie ma chyba żadne inne miasto). Na centralnym placu Skopie jest wielki pomnik Aleksandra Macedońskiego z licznymi rzeźbami lwów i efektami świetlnymi. Są też ruiny zamku. Oprowadzała nas po Skopie sympatyczna Julia z córką – pokazały takie części miasta do których strach chodzić ze względu na animozje albańsko-macedońskie. Tutaj spaliśmy wszyscy na podłodze w sali konferencyjnej hotelu Continental (niektórzy musieli spać w łazience, bo chrapanie 50 męskich gardeł było trudne do zniesienia).

10 maja 2012 r. (czwartek) – przejazd przez Węgry (700 km). Wrażenie wielu z nas, że wsie wydają się podobne do polskich, ale jakby trochę uboższe, drogi którymi podróżowaliśmy też podobne do naszych powiatowych.

11 maja 2012 r. (piątek) – spotkanie z mieszkańcami wsi Istvan Major – potomkami Polaków mieszkających kiedyś w Derenku – polskiej wsi na Węgrzech założonej na początku XVIII wieku. Główna organizatorka spotkania i jednocześnie prawdopodobnie główna animatorka podtrzymywania tradycji polskich w Istvan Major, Pani Waleria Bubenko-Greszko – była nauczycielka języka polskiego w tamtejszej szkole, zorganizowała nam znakomite przyjęcie zupa gulaszową i małym kieliszkiem palinki. Potem jedna z Pań zaśpiewała piękną pieśń po góralsku, a my odwzajemniliśmy się śpiewam naszych pieśni narodowych. Następnie pojechaliśmy na cmentarz, gdzie na pomnikach wyryte są polskie nazwiska. Na koniec zaproszeni zostaliśmy przez winiarzy z pobliskiego miasteczka Emod do ich piwniczek. Gdybyśmy nie byli na motocyklach, to z pewnością nie wyjechalibyśmy stamtąd tego dnia – były śpiewy i tańce a panie, które mogły usiąść na tylnym siedzeniu motocykla pełniły honory towarzyskie i degustowały wino, aby nie zrobić przykrości gospodarzom. Spotkanie w Istvan Major to jedno z najmocniejszych przeżyć emocjonalnych rajdu!
Tego dnia nocleg częściowo pod namiotami a częściowo w wieloosobowych pokojach był niesamowity ze względu na gościnność gospodarza Tibora (Polaka z pochodzenia mieszkającego na Węgrzech) i ze względu na koncert kumkających żab.

12 maja 2012 r. (sobota) – po drodze z Jablonki na Słowacji zajechaliśmy do wsi Lendak na Spiszu, rodzinnej miejscowości polskiego działacza niepodległościowego Wojciecha Halczyna, którego postać jest zupełnie nieznana w Polsce, a który dla Polski zrobił bardzo dużo. W Lendaku jest pochowany na miejscowym cmentarzu a jego grób wymaga pilnej naprawy – złożyliśmy tam kwiaty i zapaliliśmy znicze. Miejscowy ksiądz opowiedział nam o historii zabytkowego kościoła.

13 maja 2012 r. (niedziela) – Polska przywitała nas bardzo złą pogodą – jechaliśmy po przekroczeniu granicy słowacko-polskiej w mgle i deszczu, było zimno, a kontrast między upałami, których doświadczyliśmy a niską temperaturą w kraju spowodował, że wkładaliśmy na siebie wszystkie ciepłe dotąd nie używane rzeczy. W Podlesicach, w Zajeździe Jurajskim ok. 70 km od Częstochowy, przy polskiej kolacji odbyło się podsumowanie rajdu i snucie planów na przyszłość. Przeprowadzono sondę wśród uczestników na najsympatyczniejszego i na najpomocniejszego uczestnika rajdu.

Najsympatyczniejszym został Wiesław Kurek

Najpomocniejszymi, niosącymi zawsze pomoc w razie potrzeby, zostali wybrani trzej uczestnicy:

  • Michał Byrski
  • Marek Woźniak
  • Piotr Jurek

Nagrody otrzymali również:

  • Iwona Michałek – najdzielniejsza kobieta na rajdzie – pokonała całą trasę na własnym motocyklu
  • Roman Mikołajski i Marek Waśniewski – dokonywali rzeczy prawie niemożliwe do wykonania
  • Grzegorz Siedlecki – najmłodszy uczestnik rajdu, niezwykle zaangażowany i sprawny organizator

Wielkie podziękowania również dla wszystkich uczestników, którzy w różny sposób włączali się i przyczyniali się do powodzenia całego rajdu.

Rajd przejechał 6500 km !!!!!!!!!!!!! Niektórzy jeszcze więcej

                                                                                                                 Opracowała – Iwona Michałek