Sprawozdanie z rajdu motocyklowego im. Lecha Kaczyńskiego do Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu

Nareszcie możemy się z Państwem podzielić obszerną fotorelacją z wyjazdu do Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Szczególne podziękowanie w tym miejscu chcemy przekazać uczestniczce rajdu – Pani Iwonie Michałek, która włożyła wiele starań by wyjazd udokumentować i opisać. Dzięki czemu możemy cieszyć oczy pięknymi widokami 🙂

Przed rajdem…

Podczas naszych przygotowań do rajdu  napotkaliśmy przeszkodę- w Ambasadzie Azerbejdżanu powiedziano nam, że będziemy musieli wpłacić wysoką kaucję za każdy motocykl przy przekraczaniu granicy Azerbejdżanu. Ta kwestia finansowa mogły zatem negatywnie wpłynąć na nasz plan rajdu, ponieważ nie byliśmy przygotowani na wpłatę kaucji. Rozpoczęliśmy starania na ok. dwa miesiące przed rajdem o zwolnienie nas z kaucji. Wysłaliśmy pisma do Ambasadora Republiki Azerbejdżanu w Polsce, Ambasadora RP w Azerbejdżanie oraz do Ministra Spraw Zagranicznych z prośbą o pomoc w tej sprawie. Wykonaliśmy również wiele telefonów. Mijały kolejne dni nerwowych oczekiwań, czy sprawę uda się załatwić… I udało się!

Dzień 1

Motocykle pojechały tydzień wcześniej do Tbilisi tirem. Pierwszego  dnia w Tbilisi to załatwianie spraw związanych z pobraniem motocykli w strefie celnej. CAŁY dzień!  Na koniec po nieprzespanej nocy w samolocie i po całym dniu czekania i załatwiania spraw celnych i ubezpieczeniowych trafiliśmy do pani Rity cudownej gospodyni.

Chaczapuri to  placek upieczony przez Panią Ritę dla nas na śniadanie – to  ser, masło, jaja , pszenna mąka i woda. Je się na gorąco i cudownie smakuje.

Pani Rita to Gruzinka z Abchazji, musiała uciekać w 2009 roku, jej rodzina została zabita przez Rosjan.

Dzień 2

Z rana pojechaliśmy do klasztoru Monastyr Dżwari. Klasztor znajduje się na skarpie z cudnym widokiem na rzekę Kurę. Według tradycyjnych źródeł Święta Nino (apostołka i patronka Gruzji), która nawróciła Gruzję na chrześcijaństwo, zatrzymała się na modlitwę na najwyższym wzniesieniu Mcchety i postawiła na nim krzyż. Przejechaliśmy Drogą Wojenną łącznie 208 km, która jest głównym szlakiem komunikacyjnym wzdłuż Kaukazu. Nazywana również „jedną z najpiękniejszych górskich dróg na świecie”. Byliśmy na Przełęczy Krzyżowej na 2379 m n.p.m.. My również napotkaliśmy barierę na Drodze Wojennej…
A były nią stada owiec i krów. Było też 25 km jazdy drogą ….bez drogi!!!

Dzień 3

Rano mocno  padało i było zimno.

Wyjechaliśmy więc później około 10.00 i pojechaliśmy do Cminda Sameba – prawosławnego klasztoru położonego niedaleko wioski Gergeti w północnej Gruzji, w pobliżu miasteczka Stepancminda (dawniej Kazbegi). Kościół jest położony na wzgórzu, na wysokości 2170 m n.p.m., na lewym brzegu rzeki Terek, nad klasztorem góruje szczyt Kazbek.

Poza religijnym przeznaczeniem średniowieczny kościół służył jako kryjówka. Ukrywano w nim narodowy  skarb Gruzji. W czasie zagrożenia przywożono tu na przechowanie m.in. cenne relikwie z Mcchety. Potem przejechaliśmy częściowo Drogą Wojenną do Miasta Zakochanych niedaleko granicy z Azerbejdżanem. Zjechaliśmy z Drogi Wojennej i ostatnie 150 km jechaliśmy bocznymi drogami, około 50 km typową polną drogą z nawiezionym świeżo tłuczniem. Oj było trudno, bardzo.  Potem skończyła się droga, ponieważ remontowany jest  most, po którym było trzeba jednak przejechać.

Dzień 4

Rozpoczęliśmy w Sighnaghi (Mieście Zakochanych). Sighnaghi to wyjątkowe miasto, jak na Gruzję, bo czyste i zadbane. Jest malutkie- ma 1500 mieszkańców, ale pięknie położone. Kiedyś było twierdzą. Co ciekawe gospodarka Sighnaghi opiera się produkcji wina  i tradycyjnych dywanów. Te małe miasteczko ma równieżswoje zabytki: Sighnaghijską Twierdzę, dwie cerkwie – Świętego Jerzego oraz Świętego Szczepana.

Natomiast 2 km od Sighnaghi znajduje się Monastyr Bodbe z relikwiami Świętej Nino, miejsce pielgrzymek Gruzinów.

Następnie z Miasta Zakochanych pojechaliśmy do granicy gruzińsko- azerbejdżańskiej.  Przeszliśmy odprawę najpierw na granicy gruzińskiej, na której czekaliśmy trochę czasu. Paszporty, dowody rejestracyjne i prawa jazdy były skanowane.

Potem przejechaliśmy do granicy azerbejdżańskiej i tam było tak samo, ale jeszcze chcieli od nas wizy i każdego sfotografowano.  Policji wszędzie dużo, samochodów prywatnych bardzo mało.

Nas do miejsca noclegu 150 km eskortowała policja z przodu i z tyłu. Musimy tutaj jechać kolumną, bo tutejsza policja nas pilnuje. Policja ma bardzo dobre samochody!

Na granicy Azerowie zaglądali nam do kufrów i pytali o różne rzeczy, narkotyki, alkohol i….drona!

Dzień 5

Rano wyjechaliśmy z Saki kierując się do Baku- stolicy i największego miasta Azerbejdżanu.

Policja oczywiście przyjechała, aby nas eskortować.  Jechaliśmy raczej dobrymi drogami. Na drogach mało samochdów, te które jadą to dobre samochody- chyba wysokich urzędników państwowych albo bardzo stare lady lub żiguli rosyjskie. Benzyna to 1,50 manat za litr, a 1 manat to nie całe nasze 2 zł. Benzyna dla nas tania.

Policjant z samochodu eskortującego jest bardzo pomocny i pyta czy chcemy pojechać do Baku nową otwartą dwa miesiące temu drogą przez góry. Oczywiście skorzystaliśmy z tej propozycji. I rzeczywiście droga wiodła przez piękne miejsca Kaukazu.  Jechaliśmy półkami skalnymi, bardzo krętymi trasami. Cudne widoki! Trasa rzeczywiście niedawno została oddana.

Zajechaliśmy do Baku i to była noc w dobrym hotelu.

Dzień 6

Cały dzień w Baku. Rano byliśmy w Ambasadzie Polskiej. Pan Ambasador opowiadał o sytuacji geopolitycznej Azerbejdżanu i o trudnościach w nawiązywaniu kontaktów gospodarczych z powodu niechęci Azerów.

Niestety nie ma tutaj klasy średniej, są bardzo bogaci, którzy są potomkami komunistycznej elity i bardzo biedni, pracujący za grosze. Pensje nie są stałe i są bardzo małe. Zarabia się ok. 200- 300 manatów (jeden mandat to ok 2 zł). Dla porównania za obiad zapłaciłam 20 manatów!

Złożyliśmy kwiaty w Alei Szachidów, czyli miejscu gdzie pochowane są ofiary walki o niepodległość.

Popołudnie to zwiedzanie Baku, które jest 3 mln miastem z polskimi śladami- na głównej ulicy miasta jest klika okazałych budynków projektowanych przez Polaków.

Bardzo nowoczesne budownictwo miesza się ze stylem bizantyjsko-komunistycznym. Są to wielkie hotele i biurowce (najczęściej własności kilku rodzin). Stare miasto Baku jest bardzo ładne- wąskie uliczki, piękne kamienice. Do starego miasta prowadzi brama i tylko nieliczni mogą tam wjechać (my wjechaliśmy pod Ambasadę, która jest na starym mieście tylko dlatego, że policja nas eskortowała. Ruch jest duży, jeżdżą jak chcą – jak południowcy.

Ale mieliśmy szczęście! Spotkaliśmy Igora, który urodził się w Baku, ale świetnie mówi po polsku i to on nas oprowadził po Baku.

Są szkoły w Azerbejdżanie, w których językiem głównym jest azerski i są szkoły gdzie dzieci uczą się w języku rosyjskim (tak samo ze studiami). 👩‍🏫 Igor mówił, że ci rodzice, którym zależy, aby dzieci miały szansę w przyszłości zapisują dzieci do szkół rosyjskich, bo wtedy będą mogły wyjechać do Rosji i tam mieć pracę, bo tutaj niestety pracy brak. Emerytura na przykład byłej nauczycielki lub pielęgniarki to 200 manatów. (czyli około 400 zł). Dzieci do szkół chodzą ubrane w białe bluzki i czarne spódniczki lub spodnie (w małych miejscowościach też).

Dzień 7

Wyjechaliśmy ok. 10.00 z Baku oczywiście pod eskortą policji do Gandży- przeszło 400 km. Rano słonecznie i tak całą drogę. Zapytaliśmy policjantów czy jest coś ciekawego do zobaczenia w pobliżu drogi do Gandży (całe 400 km to droga szybkiego ruchu i to bardzo nudna, bo po obu stronach tylko piasek i niewielkie krzaczki). Oni nas poprowadzili do odkrytych 1950 roku grot skalnych z rytymi w skałach przez człowieka zwierzętami i ludźmi.

Osadę nazwano Qobustan. Należy ona do Parku Narodowego. Teren kulturowy parku został w 2007 roku wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Skały z tymi rytymi zwierzętami górują nad doliną. Jest z stamtąd piękny widok na Morze Kaspijskie z oddalonym platformami wiertniczymi.

Zrobiliśmy sobie później przystanek na obiad. Zamówiliśmy barszcz (tak kelner nazywał to danie). Okazało się, że przyniósł zupę z dużą ilością mięsa wołowego z kapustą, burakami, fasolą i cebulą – pycha!!!  Do tego kwaśna śmietana, ser kozi, owczy, pomidorowy sos.  Wszystko z wieloma ziołami. Trzeba przyznać, że nigdzie nie jadłam tak pysznie zrobionej wołowiny i jagnięciny, jak tutaj w Azerbejdżanie. Wieprzowiny nie jedzą. Gandży przywitała nas deszczem. Oryginalna nazwa miasta pochodzi najprawdopodobniej od perskiego słowa gandż, czyli „skarb”, „skarbiec”.  Według jednej z legend miasto zostało założone w miejscu odkrycia wielkiego skarbu, którego lokalizacja przyśniła się Muhammadowi ibn Khalidowi – arabskiemu władcy. Co ciekawe znajdują się tutaj 4 szkoły wyższe (uniwersytet, akademia rolnicza, pedagogiczna i techniczna). A na koniec dnia pyszne Sac ici dana.

Dzień 8

Wyjechaliśmy z Baku rano w słońcu, jak zwykle z obstawą Policji. Po dwóch godzinach byliśmy na granicy azerbejdzańsko – gruzińskiej. Wszystkich nas Azerowie ponownie  sfotografowali, ale byli mili i dość szybko obie granice przebyliśmy.

Potem udaliśmy się do Tbilisi (w mieście bardzo źle się jeździ, ponieważ „jeżdżą jak chcą”.  Byliśmy umówieni z przedstawicielami Polonii. Szefuje Polonii w Gruzji bardzo zacna osoba Pani profesor Maria Filina. W siedzibie Polonii zostaliśmy przyjęci bardzo serdecznie.

Dzisiaj w Tbilisi trudno było nam się poruszać, bo trwają próby przed świętem i mieliśmy szczęście zobaczyć te przygotowania. Wrażenie niesamowite. Gruzja została krajem niepodległym 101 lat temu dokladnie 26 maja. Niestety tylko na 3 lata. W 1921 roku Gruzja została zaatakowana przez Armię Czerwoną, spiesząca na pomoc gruzińskim bolszewikom, chcącym zbudować w Gruzji komunizm. Wojsko radzieckie (11 Armia) szybko opanowało cały kraj – na przełomie lutego/marca zajęło większość terenu Gruzji, w tym główne miasta, a potem rząd gruziński opuścił kraj i udał się na wygnanie do Turcji. Co ciekawe…
Charakterystyczni dla tego miasta są uliczni sprzedawcy warzyw i owoców. Ich stoiska są nietypowe. Duży blat przymocowanym
do wózka na kółkach. Sprzedawczyni ma duży wybór warzyw i owoców (ma też krzesło dla siebie). Zatrzymuje się co jakiś czas w ruchliwych miejscach miasta (na chodniku) i sprzedaje to co ma na wózku. Przez cały wieczór przez Tbilisi burze z deszczem. Na kolację jadłam chinkalii – pyszne danie gruzińskie, rodzaj pierogów z mięsem.

Dzień 9

Rano pojechaliśmy do Ambasady Polskiej w Tbilisi, aby zagłosować. Konsul powiedział, że spodziewają się ok. 400 osób głosujących. Wszyscy mieliśmy zaświadczenia i zagłosowaliśmy a potem spędziliśmy piękny i słoneczny dzień w Tbilisi. Wjechaliśmy kolejką linową na najwyższy punkt Tbilisi i warto było, bo widoki cudne na stare i nowoczesne Tbilisi.

Przy wyjeździe z Tbilisi pojechaliśmy pod pomnik Lecha Kaczyńskiego. Tam zamieściliśmy biało- czerwoną szarfę, na której zaznaczyliśmy naszą obecność.

Dojechaliśmy do Hachpat w Armenii na wysokości 1200m n.p.m. koło klasztoru ormiańskiego z VI wieku. Niesamowite wrażenie, ale drogi fatalne. Śpimy w ośrodku Eden (warunki raczej spartańskie). Gospodyni przygotowuje jedzenie z własnych warzyw. Jak dojechaliśmy na miejsce zaczął padać grad. Hachpat jest znane z X-wiecznego kompleksu klasztornego Hachpat zbudowanego za panowania króla Aszota III. Jest on wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO

Dzień 10

To było niesamowite, że na skrzyżowaniu górskich dróg spotkaliśmy Polaków. Młody człowiek, który mieszka na stałe w Szwajcarii jedzie  sam przez pół roku przez Armenie, Gruzję, Azerbejdżan i Iran- planuje zrobić ok. 35 tys. km oraz polsko- niemiecką parę, która na rowerach  przemierza Europę. Wspaniałe spotkanie, które trwało około godziny. Okazuje się, że Polacy to wyjątkowi ludzie, odważni i ciekawi świata.

Potem przejechaliśmy dość trudnymi drogami do Monastyru. Ważne jest to, że te świątynie zakładali i prowadzili chrześcijanie około X wieku czyli wtedy, gdy Polska przyjęła chrzest. Na tych terenach chrześcijaństwo było w rozkwicie. Te świątynie, wszystkie wpisane na listę UNESCO, świadczą o głębokiej wierze tych ludów. Szkoda, że tak trudno do nich dojechać, bo drogi naprawdę bardzo złe – szutr, dziury i trudne, ostre zakręty.

Tatev
Klasztor powstał w IX wieku na stromym i skalistym zboczu. Właśnie to położenie oraz mury okalające monastyr, nadają mu charakter obronny. Swoje lata świetności przeżywał głównie w średniowieczu. Niestety, trzęsienie ziemi w 1931 roku zniszczyło niektóre części kompleksu.

Najważniejszą budowlą klasztoru jest kościół św. Piotra i Pawła, umiejscowiony zresztą z centralnym jego punkcie. Wnętrze świątyni jest dość surowe i ciemne. Ściany wcześniej były pokryte freskami, jednak nie przetrwały one do naszych czasów.

Później pojechaliśmy w kierunku jeziora Sevan, położonego 1900 m.n.p.m. Przejeżdżaliśmy przez bardzo biedne wsie i miasteczka.

Armenia jest bardzo biedna, ale bardzo bogata w krajobrazy. Tutaj Kaukaz jest najpiękniejszy- kaniony, rzeki, góry w śniegu i w słońcu. Po południu dotarliśmy do miejsca noclegu nad samym jeziorem Sevan. Miejsce piękne, dobre jedzenie i mili ludzie. Mieszkam nad samym jeziorem (niestety temperatura wody to 6 stopni co nawet największych wielbicieli wody zniechęciło do pływania).

Dzień 11

Wyjechaliśmy rano w słońcu i pojechaliśmy do następnego kościoła ormiańskiego z IX wieku. Charakterystyczne jest to, że te wszystkie kościoły są nadal czynne, bo odbywają się w nich nabożeństwa i cały czas palą się świece.

Przez jakiś czas jechaliśmy wzdłuż  jeziora Sevan, które jest piękne o szmaragdowym kolorze. Jest to największe jezioro w Republice Armenii, a także największe jezioro Kaukazu i jedno z najwyżej położonych jezior świata. Należy do tzw. trzech mórz Armenii.

Potem pojechaliśmy zobaczyć najstarszy i największy cmentarz (z IX wieku). Jest tutaj ponad 800 chaczkarów, czyli płyt nagrobnych upamiętniających szczególne wydarzenia lub osoby.

Potem pojechaliśmy w góry. Droga była dość dobra, piękne widoki i wiele tzw. „agrawek”.

Byliśmy na 2440m n.p.m, a nasze miejsce noclegu to Goris na wysokości 1600 m n.p.m..

Tutaj dzieci mają cudne wielkie oczy.

Dzień 12

Stolica Armenii Erywań- to tutaj  trafiliśmy. Zatrzymywaliśmy się po drodze w miasteczkach i wsiach. Armenia to mały (3 mln mieszkanców) piękny kraj niewykorzystanych możliwości i biednych ludzi. Nie widziałam do tej pory żadnych nowych budynków, wszystko stare, rozsypujace się, drogi tragiczne, dziury na głównych drogach, a bocznych praktycznie nie ma bo pozostały kamienie i piasek. Samochody pamiętające minioną epokę. Ludzie sympatyczni ale bardzo ubodzy.

Waluta Armenii to Dram.

Po drodze mijaliśmy wiele stad krów  i owiec.  Trzeba przyznać, że o zwierzęta tutaj dbają, bo są dobrze odżywione i chodzą sobie swobodnie po drogach. Dzisiaj zupełnie przypadkiem trafiliśmy do restauracji na przedmieściach, w której jak przypuszczam po samochodach, rodzaju gości i sposobie odnoszenia się personelu, zjeżdża się bardzo wąska część społeczeństwa, koledzy powiedzieli, że mafia. Kobiet wśród gości nie było (oprócz mnie). Zjedliśmy tam obiad – był smaczny.

Dzień 13

Od rana pojechaliśmy na spotkanie z Ambasadorem Polski Panem Pawłem Cieplakiem.  Przyszła też na spotkanie Pani Liana, która ukończyła szkołę średnią w Gdańsku i świetnie mówi po polsku (od 2017r. funkcję prezesa „Polonii” pełni pani Liana Harutyunyan). Pan Ambasador opowiadał o trudnym życiu w Armenii i niestety ogromnej korupcji.

Liana zaprowadziła nas do najstarszej wytwórni win i koniaków. Właścicielem jest jeden z najbogatszych ludzi w Armenii.

Odwiedziliśmy też bardzo ważne miejsce dla Chrześcijan (tutejsza Częstochowa) – Katedrę w Eczmiadzynie wybudowaną na fundamentach pogańskiej bazyliki przez Grzegorza Oświeciciela w latach 301-303, zaraz po tym jak król Tiridates III jako pierwszy władca w historii przyjął chrześcijaństwo. Jest to najstarsza katedra na świecie. ⛪ Najcenniejszym skarbem przechowywanym w świątyni jest grot Włóczni Przeznaczenia, którą
przebito ciało Jezusa Chrystusa przed jego zdjęciem z krzyża.

Niestety do środka nie mogliśmy wejść ze względu na trwający remont. W około tej świątyni rosną piękne róże.

Byliśmy też w Mauzoleum Zagłady (Muzeum Genocydu) na Cicernakaberd poświęconym pamięci ofiar ludobójstwa Ormian w 1915 roku w czasie I wojny światowej. W środku płonie wieczny ogień. Złożyliśmy również kwiaty.

Pod koniec całego dnia w Erywaniu pojechaliśmy do Geghard, czyli najstarszego miejsca, w którym pierwsi Chrześcijanie w Armenii pracowali. Pierwsze kaplice i grobowce były wyryte w skałach. Potem wybudowano kościół przez który przepływa strumyk. Najstarsza część kompleksu to wykuta w skale, niedokończona kaplica Grzegorza Oświeciciela.

Dzień 14

Rano pojechaliśmy do Zvartnots Cathedral, czyli miejsca gdzie Armenia przyjęła chrześcijaństwo. Został zbudowany w czasach, gdy większość Armenii została niedawno opanowana przez muzułmańskich Arabów. Budowa katedry rozpoczęła się w 643 r.. Po arabskiej okupacji i nasilających się wojnach między bizantyńskimi i arabskimi armiami na wschodnich granicach, Nerses przeniósł patriarchalny pałac katolicki z Dvina do Zvartnotsa.

Jest stamtąd niesamowity widok na najważniejszą dla Ormian górę, czyli Ararat (wg. legendy na niej osiadła Arka Noego).

Potem pojechaliśmy w góry, gdzie na 2500 m n.p.m zwiedziliśmy ruiny zamku i kościół ormiański.

Następnie jechaliśmy wyżej i było coraz zimniej, trudniej i śnieżnie. Dojechaliśmy do Kamiennego Jeziora 3190 m n.p.m. (Kari Licz) . Jezioro zamarznięte, a w około dużo śniegu. Powietrze też rzadsze. Niesamowite widoki i piękne wrażenia.

Potem jechaliśmy tuż przy granicy z Turcją do Giumri, miasta okaleczonego przez trzęsienie ziemi w latach 90-tych. Po drodze widzieliśmy koczowników i ich jurty oraz stada, które pielęgnują.

Również bardzo często można na drogach wsi spotkać klatki z kurami (chyba na sprzedaż, ale nie widziałam kupujących). Trzeba przyznać, że bociany lubią Ormian, bo są wsie w których na każdym słupie jest gniazdo bocianie z lokatorami.

Dzień 15

Rano pojechaliśmy do granicy armeńsko-gruzińskiej. Odprawa poszła dobrze. Pytano nas tylko ile przewozimy alkoholu i papierosów, ale potem czekała nas bardzo trudna droga, bo przez 35 km jechaliśmy praktycznie po rozjeżdżonym przez tiry polu. Ogromne dziury, piach i kamienie. Przed wjazdem na „drogę” trzeba było wzmocnić niektóre kufry (najbardziej u kolegi Wiesia).

Przed granicą, jeszcze w Armenii, odwiedziliśmy dom polski i dom dziecka prowadzony przez siostry. Widzieliśmy też pokój, w którym nocował Papież Franciszek podczas swojego pobytu w Armenii. Jest jego wpis w książce domu dziecka.

Jadąc do miasta Kutaisi w Gruzji byliśmy w skalnym mieście. Wardzia jest największą atrakcją turystyczną regionu Mescheti. Do dziś zachowało się ponad 250 komnat oraz fragmenty sieci tuneli, korytarzy, schodów i systemu wodno-kanalizacyjnego.
Wardzia powstała w zachodniej ścianie głębokiego kanionu rzeki Mtkwari. Współczesna panorama przysporzyła jej określenia „plaster miodu”. Z daleka rzucają się w oczy setki kanciastych otworów, wyrytych w jasnej skale. Przed trzęsieniem ziemi w XIII w. cały zespół miejski był szczelnie ukryty wewnątrz masywu Wyżyny Eruszeckiej.

Po odzyskaniu niepodległości przez Gruzję, w Wardzii pojawiło się kilkunastu mnichów. Zajmują oni niewielką część ocalałego kompleksu. Cała reszta to otwarte dla turystów muzeum, które można zwiedzać za niewielką opłatą. W samej Wardzi brakuje dziś infrastruktury turystycznej, choć poza miastem skalnym jest jeszcze wiele do zobaczenia. Kilkaset metrów od wejścia do muzeum znajdują się gorące źródła. Z kolei w okolicznych zakamarkach kanionu rzeki Mtkwari znajduje się wiele grot, pieczar oraz kościółków wyżłobionych głęboko w skale.
Podróż do Kutaisi odbyła się przez cudny Kaukaz, jak zwykle z licznymi swobodnie spacerującymi stadami krów.

Dzień 16

Rano rozpoczęliśmy dzień z bardzo dobrym humorem. Po dobrym śniadaniu koledzy naprawiali motocykl Wiesia.

Potem pojechaliśmy do wąwozu, w którym pływaliśmy łódką.  Temperatura powietrza  37°C, a w wąwozie było cudownie chłodno. Następnie pojechaliśmy do wodospadu, w którym panowie zaliczyli kąpiel. Trudno było tam dojechać, ale udało się. Dojechaliśmy krętymi drogami do Mestii na wysokości 1500 m n.p.m. miasteczko jest bardzo ciekawe.

Dzień 17

Rano jedliśmy pyszne śniadanie w Mesti centralnym mieście Swaneti.

Tutejszy lud to Swanowie- mają swój język, swoje zwyczaje. Charakterystyczne są tutaj liczne wieże. Nazywane są one koszkami i są symbolem etnicznej odrębności Swanów. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak wieże obronne. I poniekąd jest to prawda tylko, że ich głównym celem nie była obrona przed najeźdźcami, a przed… sąsiadami, którzy chcieliby dopuścić się rodowej zemsty. Niższe poziomy wieży były zwykłym magazynem, a wyższe broniły przed sąsiadami. Są to najwyższe góry w Gruzji. Obecnie jest to ośrodek narciarski.

Po śniadaniu wyjechaliśmy bardzo krętymi drogami do Batumi.

Po drodze często zatrzymywaliśmy się, bo widoki naprawdę cudne.

W Gruzji na Kaukazie jest spoto tuneli. Są dość krótkie, ale bardzo źle się przez nie przejeżdża, bo są ciemne i wjeżdża się w mrok. Widzieliśmy sytuację, gdy w tunelu szły dwie krowy, które były zupełnie niewidoczne co sprawiało duży problem. Zajechaliśmy do Batumi, miasta nad Morzem Czarnym (była kiedyś popularna piosenka śpiewana przez Filipinki ” Batumi ech Batumi”). 🎶 Spotkaliśmy Panią Jolantę Hajdasz z mężem Bogusławem, która jest autorką trzech dokumentalnych filmów o arcybiskupie Antonim Baraniaku zwanym Żołnierzem Niezłomnym Kościoła. Wspaniałe spotkanie.

Dzień 18

Ranek w Batumi był słoneczny. Z Batumi pojechaliśmy do Kutaisi, ale po drodze zajechaliśmy do Jaskini Prometeusza. Jaskinia ogromna, robi duże wrażenie ilością
stalaktytów, stalagmitów, stalagnatów, pereł jaskiniowych, nacieków krasowych i kamiennych wodospadów.

Jaskinie odkryto 1984 roku. Naukowcy szukali jaskiń, które w przypadku wojny nuklearnej mogłyby służyć jako schrony.

Skąd wzięła się obecna nazwa? Micheil Saakaszwili uznał, że to właśnie tutaj mityczny tytan został przykuty na rozkaz Zeusa.

Z 17 odkrytych do tej pory sal, dla turystów udostępniono 6. Wszystkie są w bajkowy sposób oświetlone, a w niektórych słychać specjalnie dobrane kompozycje muzyczne.

Co ciekawe jedna z sal nosi nazwę Sali Miłości, gdzie wiele par powiedziało sobie sakramentalne TAK. Pod koniec dnia pojechaliśmy na rynek w Kutaisi.

Dzień 19

Wyjechaliśmy z Kutaisi po dobrym śniadaniu i pojechaliśmy do skalnego miasta w Uplisciche.

Zbudowane na lewym, skalistym i wysokim brzegu rzeki Kury. Powstanie budynków datuje się od V wieku p.n.e do późnego średniowiecza, są one mieszanką unikatowych stylów kulturowych Anatolii i Iranu, a także architektury pogańskiej i chrześcijańskiej.

Kiedyś funkcjonowało jako ważny ośrodek polityczny i religijny kraju. Podczas muzułmańskiego najazdu na Tbilisi w 8. i 9. stuleciu Uplisciche służyło jako główna forteca. Mongolskie najazdy w XIV wieku ostatecznie zdetronizowały miasto, które praktycznie zostało opuszczone.

Gdy wróciliśmy ze skalnego miasta na parking okazało się, że w Tomka motocyklu w tylnym kole nie ma powietrza. Panowie zabrali się za sprawdzanie co się stało.

Pojechaliśmy do pobliskiego Gori gdzie w warsztacie naprawiono oponę. Mieszkańcy z kamienic obserwowali nas bacznie.

Po naprawie pozostało nam 100 km do Tbilisi. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy drzewie morwy. Owoce teraz są najsmaczniejsze i najedliśmy się do syta. Zakończyliśmy dzień w bardzo dobrych humorach. Okazało się, że w hostelu gdzie mieszkamy jest ogromny stół bilardowy. Panowie od razu zaczęli grać (jedni pierwszy raz inni już kiedyś probówali).

Dzień 20

Dwudziesty i ostatni dzień rajdu. Od rana po śniadaniu czekaliśmy na sygnał od firmy, która wzięła na siebie ciężar przewozu naszych motocykli do Polski. Długo nie odzywali się, więc pojechaliśmy zobaczyć, jak wygląda nazywany przez Gruzinów „targ stambulski”. Jest ogromny!!! Niesamowita ilość towarów i ludzi.

Ja z Izą przemierzyłyśmy wiele dróżek i uliczek na rynku w poszukiwaniu tradycyjnych szali gruzińskich z kaszmiru. I udało się.

Potem pojechaliśmy na odprawę celną, było dużo papierkowego załatwiania.

Potem czekanie na ciężarówkę i załadunek.

Wrócilismy do Warszawy z przygodami bo przez Kujow i Pragę, ale w znakomitych humorach. Rajd był cudny, wspaniałe widoki, wspaniali ludzie, pomocni przyjaciele. Dziękujemy Ci Rafale!!!!

Sprawozdanie wykonała                                                                                        Iwona Michałek