Rajd KONFEDERATÓW BARSKICH 2014
26.04.2014 – 10.05.2014
Jest Sobota 26.04.2014, niebo lekko zachmurzone, przed nami otwiera się wspaniała perspektywa na kolejne dwa tygodnie. Rajd przez kraje podbrzusza Europy – Bałkany. Dziś do pokonania pierwszy odcinek na zgrupowanie do startu w Przeworsku. Jak znam kolegów Kucab pewnie wszystko będzie przygotowane jak należy. To ważne, biorąc pod uwagę perypetie związane ze zorganizowaniem tego wyjazdu, dobrze by było poczuć siłę organizacji i wspólnotę uczestników przed wyzwaniem, które na nas czeka. Nic nie jest proste – Konfederaci mieli jeszcze gorzej – ale pocieszające jest to, że w obydwu sytuacjach oponentem czy też negatywną siłą sprawczą lub prościej – przeciwnikiem był ten sam typ kulturowo państwowy, Rosja. Całkowita zmiana trasy na miesiąc przed wyjazdem jest istotnym wyzwaniem, Rafał szacun. Rosyjska aneksja Krymu, prowokacje na Ukrainie wschodniej wraz z eskalacją niepewności są dodatkowym bodźcem adrenaliny związanym z kierunkiem wyprawy. Ten rejon Europy przez współistnienie czerech religii wraz z wieloma państwami i jeszcze większą liczbą kultur był i jest podatny na zachwianie delikatnej równowagi. No ale to jeszcze przed nami. Teraz stacja benzynowa i zbiórka pod Warszawą . Chyba będzie padać.
Przeworsk – dojechaliśmy, pogoda nieciekawa. Po drodze mieliśmy kolizję i to wewnętrzną ( nasze motocykle wpadły na siebie) na szczęście wszyscy cali. Powitanie przez gospodarzy gorące, ale równocześnie zła wiadomość. Grupa jadąca z Grodziska miała o wiele poważniejszy wypadek i cztery motocykle zostały całkowicie wyeliminowane a Rysiek ma rękę w gipsie. Jak na pierwszy dzień przed rajdem strata w sumie pięciu maszyn z całej puli 28 to niezły wynik. Nie do końca jest czas o tym myśleć, tym bardziej że po rozmowie telefonicznej sytuacja wydaje się opanowana a z kolei na miejscu w przepięknym klasztorze mamy spotkanie z lokalną Panią dziennikarz i trzeba trochę wysilić resztki szarych komórek.
27.04.2014 ( niedziela) Dzień rozpoczynamy mszą święta w klasztorze. Kościół pełen i jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, ludzie obserwują nas z delikatna nutą ostrożności ale i z zaciekawieniem. Po mszy pożegnanie z mieszkańcami, podziękowanie naszym organizatorom za świetnie przygotowany pobyt, przejazd przez miasto w asyście Policji i w drogę. Rumunia, Baia Mare 475 km do pokonania czyli to o co w tym wszystkim chodzi. Pogoda jako tako, pada praktycznie większą część trasy ale nie ma gradobicia czy śniegu w górach więc nie możemy narzekać. Straty w motocyklach są kontynuowane. KTM Piotra Jurka nie wytrzymał i dotarł na lawecie, jak się okaże to konieczna będzie wymiana pompy ale to bardzo dobrze bo miejsce do tego los nam podarował idealne. W Baia Mare jest warsztat motocykli z właścicielem zauroczonym KTM’ami – pewnie dają mu dużo satysfakcji jako mechanikowi, sprzęt będzie gotów w ciągu trzech dni.
28.04.2014 ( poniedziałek) Wyruszamy rano do Paltinoasy. Rejon polskich wsi, potomkowie górników i innych śmiałków zasiedlających te tereny. Na trasie możliwość zobaczenia „Wesołego cmentarza” i spotkanie w Domu Polskim we wsi Nowy Sołoniec. Piękny nowy kompleks z możliwością wynajęcia pokoi dla ok. 30 osób. Rozmowa z naszą gospodynią Panią Anią Zielonka, mieszkańcami wsi oraz możliwość akomodacji w bardzo dobrych warunkach usprawiedliwia powody dla których wpisaliśmy ten adres i kontaktowe osoby w notatnik na przyszłe wyjazdy. Pewny punkt do odwiedzin.
29.04.2014 ( wtorek) Rumunia jest piękna, naprawdę widać dużo zmian w infrastrukturze co dodatkowo potęguje fakt, że pewne odcinki są jakby zatrzymane w czasie i w swojej formie umożliwiają odczucie smaku jazdy tymi drogami tak jak jeszcze do niedawna było w standardzie. Trasa prowadzi przez lokalną kopalnię soli, dla której to przyczyny nasi rodacy zostali zaproszeni w te tereny. Kopalnia jest ciągle eksploatowana, położenie pokładów solnych jest o wiele płytsze niż w Wieliczce, tak więc podróż w głąb i na zewnątrz odbywa się na nogach. W środku przyjemny chłód i uroki efektów pracy rąk ludzkich w warunkach niecodziennych dla większości z nas. Naprzeciw kopalni kościół, polskie nazwiska na tablicy z nazwiskami proboszczy oraz klasyczna jak w Polsce wykończenie naw bocznych z obrazami „ Jezu ufam Tobie „ i św. Jana Pawła II dają nieodparte poczucie więzi kulturowej mimo odległości od domu dosyć istotnej. Kładziemy pod figurą Matki Boskiej naszą flagę którą wieziemy w tym rajdzie dla podkreślenia doniosłości chwili związanej z kanonizacją naszego rodaka oraz zawieszamy różaniec święty na dłoniach figury. Różaniec ma wmontowany emblemat rajdu Konfederatów Barskich i jak pokaże przyszłość będzie cieszył się dużą popularnością a ilość przygotowanych egzemplarzy ( 20) okaże się całkowicie niewystarczająca, szczególnie w konfrontacji z potrzebami społeczności mieszkającej na Węgrzech. Ale zbyt daleko wybiegłem w przyszłość, lepiej wracać do Rumunii i drogi na Mołdawię.
Po drodze jeszcze wizyta w Domu Polskim w stolicy rumuńskiej Bukowiny – Suczawie i spotkanie z naszymi Rodaczkami – Panią prezes Stanisławą Jakimowską i jej zastępcą Panią Elą Wieruszewską. Wspaniałe osoby, dzięki którym Polacy w Rumuni tworzą bardzo dobrze współpracującą społeczność.
Styrcza wita spokojem i szeroko otwartymi sercami. Siostra Jadwiga, siła spokoju serce na dłoni i całkowita akceptacja dla dużej liczby ludzi ze swoimi potrzebami nie zawsze idącymi w parze do miejsca -parafii, na której zostaliśmy podjęci. Wspólna modlitwa i śpiew dał wszystkim możliwość zatrzymania się w codziennym biegu i otwarcia się na otaczające emocje, środowisko czy też ludzi. Dzięki nocnemu spacerowi po wsi mieliśmy możliwość spotkać młodą nauczycielkę z Polski, która tej nocy dotarła do lokalnej szkoły i dzięki której następnego dnia mogliśmy dowiedzieć się o wiele więcej szczegółów o wyzwaniach, planach, codziennych sprawach i oczekiwaniach lokalnej społeczności. Dziękujemy bardzo za czas i cierpliwość.
30.04.2014 ( środa) Ze Styrczy do Kiszyniowa do ośrodka Ojców Salezjanów. Nie jest daleko ale jazda przez Mołdawię a szczególnie po Kiszyniowie na pewno może dostarczyć wspomnień niezależnie od długości dystansu do pokonania. Zanim przejdziemy do naszych kolejnych gospodarzy należy wspomnieć o możliwości zobaczenia tak zwanego towaru eksportowego Mołdawii, czyli winnic lub raczej miejsca ich składowania. Sieć tuneli w głębi góry, jako pozostałość po kopalni kamieni a obecnie przeszło 120 km długości pajęczyny sztolni ze świeżo wyremontowaną elewacją, daje wyobrażenie jak ważna ekonomicznie jest ta aktywność dla gospodarki Mołdawii. Naprawdę warte polecenia. Ale wracając do kolejnego miejsca odwiedzin i noclegu. Ośrodek to typowa z lat 70/80 szkoła ulokowana jak mówi ks. Jan Ulatowski w dzielnicy o jak najgorszych korzeniach. Dzieciaki oczywiście zainteresowane nami i co dziwne jedno w pierwszych pytań do księdza padło „ co to za flagi mamy przymocowane do motocykli i dlaczego”. To ważne pytanie i obrazujące sytuację w tym kraju. Ks. Jan odpowiedział, że to flaga między innymi Polska i mamy ją przypiętą bo jesteśmy Polakami i jesteśmy z tego dumni. To nie do przecenienia przekaz, jak nam potem wyjaśnił ks. Jan, dla tych młodych ludzi, którzy na co dzień wstydzą się swoich symboli narodowych jak również faktu że są Mołdawianami. Dodatkowo myślę, że sprawiliśmy miłą niespodziankę ks. Janowi, który prowadzi ten ośrodek z dwoma włoskimi księżmi, gdy podczas zwykłej mszy świętej pojawiła się grupa naszych motocyklistów i obecność swoją podkreślili głośnym śpiewem co nie za często, patrząc po reakcjach, jest obecne a co z kolei ładnie potwierdziło istotę przekazu etycznego, który towarzyszy nam na trasie w imieniu Konfederatów Barskich.
01.05.2014 (czwartek) Opuszczamy Mołdawię i kierujemy się do Konstancy. Rumunia wita ponownie. Muszę przyznać że środowisko do jazdy motocyklem raczej preferujące pojazdy lubiące lekko nieutwardzony teren. Dlatego z tym większym uznaniem myślę o kolegach na ciężkich maszynach lub „bike’ach” z typowo szosowymi preferencjami oraz cieszę się, że wybrałem GS’a. Tym bardziej jest ta myśl kojąca w perspektywie dni i dróg, które napotkamy w dalszej części. Wyraz oczu kolegów gdy asfalt się urywa lub napotykamy na nieprzeliczalne dziury daje poczucie właściwej decyzji. No tak, ale wracajmy na ziemię i zostawmy te chwile radości skrzętnie ukrywane pod kaskiem dla siebie. Droga na kolejne miejsce noclegu niestety nie przebiegła bez przykrych zdarzeń. Jurek wjechał do rowu swoim Road Kingiem i dalsza podróż była niemożliwa. Doznał uszkodzenia barku co i tak można powiedzieć skończyło się szczęśliwie. Sylwia – nasz dzielny kierowca busa, dzielny operator lawety sprawiła się bardzo dobrze i sprawnie dowiozła poszkodowanego i jego kulejącego konika do Konstancy. Zdarzenie to potwierdziło, że zawsze trzeba uważać i jeśli narasta zmęczenie to chwila postoju jest nie zastąpiona. Ponadto przy takich wyprawach dobrze jak rajd, mimo podziału na grupy porusza się tą samą trasą. W tym wypadku niestety było inaczej i dlatego cała operacja trochę się rozciągnęła w czasie. Co do trudów wyprawy to nie wydawały się one nazbyt wielkie, ale niestety dla niektórych były zbyt intensywne lub oczekiwania ich były odmienne, dość powiedzieć że od rajdu postanowiło odłączyć się trzech motocyklistów. Innych dwóch musiało wracać, zgodnie z wcześniejszymi planami do domów. Pozostało nas 17 motocykli, dzielnie podążający samochód z rodziną Sokołowskich, którzy kontynuowali wyjazd po stracie motocykli, bus z Sylwią jako kierowca i towarzyszący jej Ryszard Rogoziński w gipsie. Ale ważne, że jedziemy i chyba wszystkie przeciwności już zostały pokonane. Konstanca wita gwarem, gorącem, tłokiem na ulicach i zlotem lokalnych motocyklistów w klubie 20 m od hotelu, zrzeszonych w „ Dracula moto Club”. To miło z ich strony, że bar z piwem był dla nas w pewien sposób nielimitowany, szczególnie że właściwie to nikt z niego praktycznie nie korzystał.
02.05.2014 (piątek) Ruszamy do Warny. Po wczorajszej nocy nie pozostał żaden ślad, a jak był to został przezornie ukryty pod kaskiem. Na trasie zaglądamy do słynnego miasteczka letniskowego. Charakteryzuję się on całkowitym brakiem Policji lub/i innych służb porządkowych, dużą ilością osób młodych, odpowiednią do zainteresowania miejscem ilością barów, jak też wystarczającą powierzchnią chodników dla strudzonych i pragnących odpoczynku turystów. Bierzemy symboliczną kąpiel w Morzu Czarnym ( czyli wchodzimy w strojach motocyklowych i butach do morza) co jest kolejnym dowodem na jakość stosowanych rozwiązań w ubiorach dla motocyklistów. I w drogę do Warny. Mauzoleum naszego Króla zwanego Warneńczykiem zbudowane z rozmachem godnym poprzednich czasów. Spotkanie z lokalną Polonią i przemiłym księdzem Jackiem umożliwi doprowadzenie co niektórych maszyn do jazdy ( opona w lawecie została całkowicie przemielona a felga przybrała nieco odmienny kształt od tradycyjnego wyobrażenia koła). W hotelu Casablanka albo Cassablanca ( nie pamiętam, Rafał twierdzi że przez „k” ale nie wiem czy mogę aż tak bardzo Jemu ufać) można omówić dzień. Warto odwiedzić mauzoleum i doświadczyć, że ten król jest o wiele lepiej znany i podziwiany poza granicami Polski niż u nas w kraju.
03.05.2014 ( sobota) Pierwszy tydzień za nami. Dystans 570 km po bułgarskich drogach jest miłą odmianą dotychczasowych przeżyć. Bez fajerwerków ale stan nawierzchni uspokajający.
04.04.2014 (niedziela) Z Sofii przez Ohrid do Strugii w Macedonii. Wjeżdżamy w okolice charakterystyczne dla wyobrażeń o Bałkanach i miasteczka o charakterystyce urbanizacji znacznie bardziej zbliżone do środowiska Morza Śródziemnego niż nizin Europy Środkowo Wschodniej. Okolica urokliwa z pięknie położonym jeziorem zachęca do wycieczki. Siadamy na motocykle po rozlokowaniu się w hotelu i sprawdzamy uroki lokalnej oferty urbanizacyjnej. Wizyta w zamku potwierdza tezę, że nie wszyscy nasi koledzy mogą wskazywać drogę w nieznanych okolicach ( pozdrowienia dla Tomka Lusiny) i nie wszystkie motocykle mogą jeździć po schodach a już na pewno wiemy, że nie jest to najlepszy sposób na naukę zawracania w miejscu. Ale poza tym wszystko pięknie a i jedzenie jest bardziej niż standardowe.
05.05.2014 (poniedziałek) Wyjeżdżamy z Mołdawii prosto w objęcia Albanii. Jeszcze tylko krótka trasa przez lokalne szczyty drogą krętą i co ważne zamkniętą dla ruchu samochodowego za względu na leżące osypiska kamieni, głazów i kamyczków czy to nie do końca funkcjonującymi zabezpieczeniami zboczy i przepaści, jest właściwym wstępem przed dotarciem do kolejnego Baru. Tym razem Bar jest miejscowością, ale i tam da się spać. Jedziemy jak wspomniałem przez Albanię. Kraj odmienny od dotychczas mijanych ze względu na o wiele niższy, co widoczne, poziom życia, niezliczoną ilość stacji benzynowych, które są pozostałością po czasach zaraz po rozpadzie Jugosławii gdy prawo do zakupu ropy z Rosji uzyskała tylko Serbia ( decyzja Kremla) i surowcem tym chciała rozgrywać lokalne relacje. Albańczycy co widać i dziś to typowa społeczność nastawiona na handel. Szybko pobudowali niezliczoną ilość stacji ( czasy inicjatywy prywatne) i z Triestu otworzyli dostawy paliw dla sąsiednich państw szukających uniezależnienia od Serbii. Dziś świetlane czasy minęły i pozostała infrastruktura. Nie pozostało za to zbyt wiele warstwy asfaltu na drogach. Wizyta w Tiranie pod piramidą Hodży i ruszamy dalej do słynnego Baru, ale niestety tylko tego w Czarnogórze a nie na Wołyniu.
06.05.2014 ( wtorek) Z Baru jedziemy do Chorwacji miejscowość Plitwice. Dystans 635 km nie jest mały ale drogi powinny być lepsze. Na trasie pięciokrotnie mijane granice Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina oraz Chorwacja. No tak ma ten typ. Chcąc odwiedzić Meczugorie tak to wychodzi. Początek drogi się trochę dłuży bo nie ma autostrady a wielość miasteczek i ograniczeń prędkości wsparta ilością patroli nie pozwala przyspieszyć do tempa ulubionego przez grupę. Nic to, walczymy dalej z ruchem na drodze, remontami dróg a niektórzy jak Grzesiek z lokalnymi kierowcami. Jest widocznie taki przepis w Czarnogórze, że jak wjedziesz z podporządkowanej ulicy w motocyklistę to masz prawo żądać od niego 200 euro w ostateczności 100 ( prawie tak jak w Misie – jak porwą nam furmankę, to muszą oddać samolot). Kolega nasz nazbyt pospiesznie odniósł wrażenie, że dyskutowana kwota jest oferowane jemu przez co doprowadził do pewnej różnicy zdań i tylko ze względu na słynną Bałkańską gościnność lokalnego kierowcy, który po wyjściu z samochodu w ostatniej chwili zmienił zdanie i zrezygnował z dochodzenia swoich praw ( jako sprawca) przy użyciu pięści. Grzesiek tak się tym ucieszył, że z nadmierną prędkością w opinii Policji, postanowił się tą dobrą nowiną z nami podzielić. Podzielił się z Policją i po uzgodnieniu wartości podziału mógł bez przeszkód kontynuować jazdę. Dzień w ogóle obfitował w parę niespodzianek. Opisane poprzednio, ponadto przejście Czarnogóra Bośnia. Po zorientowaniu się w długości kolejki a była długa, postanowiliśmy lekko sprawdzić szanse na skrócenie czasu oczekiwania. Pogranicznicy Bośniaccy na nasz widok i po upewnieniu się, że jesteśmy z Polski puścili nas poza kolejką nawet bez sprawdzania paszportów. Potem okazało się, że jesteśmy drugą grupą, przed nami był Rafał ze swoimi. No nie wiem co tam zrobiłeś, ale to działa. Prosimy o jeszcze w kolejnych rajdach. Dalej to już standardowe nudy, jedziemy autostradą. Andrzej Cholewiński chory – ma gorączkę. Zjazd z autostrady pomylony. Przed nami 230 km, ktoś macha z mijanej stacji. Piotr mówi, że to nasz bus i nas wołał. Ok. Zawracamy i co? Nuda. Kluczyk złamany, rozrusznik się urwał. Jesteśmy gdzieś w Chorwacji. Do domu daleko. Ktoś może mógłby się lekko zestresować, ze niby zaraz ciemno, my bez namiotów a bus jest niezbędny, może. Ale my już znamy Piotrka Kucaba i on może. Może wszystko tylko jest potrzebna motywacja. Przy pomocy podręcznego podnośnika samochodowego i nabytego drogą kupna śrubokręta rozbił w mak stacyjkę mercedesa co umożliwiło usunięcie blokady kierownicy i zastosowanie sposobu odpalanie innym mniejszym śrubokrętem. A że rozrusznik wisi luzem to nic. Inny Piotr, tym razem Jurek, na tym kanadyjskim żarciu dorobił się wystarczająco dużo siły aby przytrzymać rozrusznik w rękach na moment kręcenia silnikiem. Możliwe to wszystko było dzięki Sylwii – która złamała zresztą już wcześniej pęknięty kluczyk i Rysiowi który zasugerował wszystkich, iż rozrusznik się urwał, a śruby się zgubiły przez co metoda umocowania go do silnika jest wątpliwa i potrzebna jest siła Piotrka. Jak się potem okazało śruby były, ale z drugiej strony niż patrzył. No ale dwie godziny frajdy na jakieś stacji w środku Chorwacji – bezcenne. Wniosek z sytuacji. Piotrki nie nadają się do włamów, za długo to trwało. Właściwie to koniec dnia. Jeszcze tylko powrót nocą po nie asfaltowych odcinkach dróg w ciemności, pyle i ciągiem ciężarówek z naprzeciwka.
07.05.2014 ( środa) po poprzednim dniu cały rajd dotarł w iście ekspresowym tempie nad Balaton do bardzo malowniczo położonego miejsca, blisko brzegu jeziora i zanurzył się w lenistwie i kuchni węgierskiej. Godne polecenia.
08.05.2014 ( czwartek) Mała zmiana planów. Miejscem noclegu miała być Jabłonka na Słowacji ale doświadczenia poprzedniej wizyty oraz gorące namowy podczas rozmowy telefonicznej skłoniły nas do wydłużenia wizyty w polskiej wiosce w granicach Węgier – Istvanmajor i pozostania tam na nocleg. Witali nas potomkowie górali z Bukowiny, którzy po służbie w wojsku walcząc w powstaniu Rakoczego dostali zaproszenie do osiedlenia się na tych terenach. Gorące powitanie, wspaniały koncert lokalnego zespołu ( link na stronie) z piosenkami w języku dawnych górali, sprawdzone następnego dnia na Bukowinie Tatrzańskiej. Wizyta w ratuszu w mieście Emod z serdecznym powitaniem przez lokalne władze w osobie Pana burmistrza oraz szczere ciepło okazywane przecież nie tylko przez Polaków, potwierdziło słuszność decyzji o pozostaniu na nocleg w tym miejscu. Następnie kolacja wraz z dyskoteką, wizyta w lokalnej wytwórni słynnego dla tych okolic trunku – palinki, jak również wycieczka przez w założeniu wszystkie 30 – 40 piwniczek, a w praktyce ile kto wytrzyma ( norma 15 ) poza Leszkiem, naprawdę godnie nas reprezentował. Tak więc jak wspomniałem wycieczka po piwniczkach i na koniec szczere kontynuowanie przez gospodarzy misji, że jeśli chodzi o palinkę i lokalne wina to ilości są niezmierzone, zachwiało u niejednego sprężysty krok jak i przeświadczenie o słuszności decyzji co do pozostania tu na nocleg. Ale słowo się rzekło. Oczywiście nie jest tak jak napisałem i nikt nie żałował. Pani Waleria, nieoceniona w pomocy nam i tłumacząca z polskiego na węgierski i staro góralski była ukoronowaniem tej wizyty i jak wspomniałem powodem do pozostania na nocleg. Wspólne śpiewanie polskich pieśni patriotycznych w lokalnym kościele umożliwiło nam w jakimś stopniu odwzajemnić okazane dla nas serce i gościnność. Mam przeświadczenie, że siła pozytywnej energii i ciepło z którym się tam zatknęliśmy oddziaływała na wszystkich co też było potem przyczynkiem do powstania wielu pomysłów związanych z tą społecznością, które wypłynęły od uczestników rajdu. Pomysły takie jak : 1. Zorganizować i przesłać nową Polską flagę do lokalnego kościoła w miejsce obecnie używanej. 2. Przetłumaczyć na węgierski naszą tablicę z punktami „Możesz na mnie liczyć” które to wartości chcielibyśmy propagować a którą to tablicę obok otrzymanej w języku polskim chciałby powiesić burmistrz w ratuszu. 3. Zorganizować transport i zaprosić panie które wykonały występ do wzięcia udziału w Festiwalu Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie 25-go Lipca. Wszyscy wyjeżdżaliśmy stamtąd wzruszeniu i pełni ufności, że niedługo w przyszłości znowu będziemy mogli się spotkać. Nawet ci, którzy poprzedniego dnia uparli się jechać droga ( chyba nie dla motocykli ) nieuczęszczaną ale za to rozwijająca pracę w grupie. Prędkość podróżna wyniosła 100 m na godzinę. Takich wartości nawet prędkościomierze w KTM’ach nie wykazują.
09.05.2014 ( piątek) Powrót do Polski. Przedtem jeszcze spotkanie z Panem Janem na Słowacji w Lendaku przy grobie Wojciech Halczyna. Wizyta tam potwierdza konieczność dbania o groby naszych przodków bo to jedyny sposób aby uniknąć ich zapomnienia, dewastacji czy zniszczenia w drodze zwykłych historycznych przemian. Następnie msza w języku słowackim – dziękujemy księdzu z Lendaka, że się zgodził poprowadzić mszę świętą. Przejazd do Bukowiny do pięknie położonego pensjonatu synowej Pana Jana, obiad i po przygotowaniu do wieczornego ogniska wspólne wysłuchanie niezliczonych opowieści i wesołych przypowieści z życia miejscowej społeczności, jak i prywatnych doświadczeń Pana Jana w konfrontacji ze zmieniającym się światem. Rozdanie podziękowań gospodarzowi i jego rodzinie za smaczne i typowo góralskie ognisko. Wręczenie nominacji dla kolegów zaproszonych do stowarzyszenia „ Możesz na mnie liczyć”. I ogłoszenie oficjalne zakończenia rajdu.
10.05.2014 ( sobota) Wszyscy rozjeżdżamy się do domów. Jak podczas całej wyprawy w tym dniu nie mogło zabraknąć niespodzianek i podróżo-opóźniaczy. Rafał z racji funkcji prezesa miał ten zaszczyt, aby zamknąć listę problemów technicznych z czego skrzętnie skorzystał i po kilkugodzinnej walce z oponami umożliwił sobie i osobom z nim podróżującym powrócić do domów o wiele później niż pozostała część uczestników. Chwała mu za to. Będąc przy oddawaniu chwały chciałbym wszystkim podziękować i pogratulować udziału i zakończenia kolejnej wyprawy organizowanej przez Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD. Szczere podziękowania dla:
1. Rafała Lusiny za ciekawą i sprawnie przygotowaną trasę oraz niezapomniane miejsca noclegowe.
2. Andrzejowi Cholewińskiemu za godne i na miejscu reprezentowanie naszej organizacji oraz idei, dla której się udaliśmy w drogę z pozycji rzecznika prasowego.
3. Tomaszowi Lusinie za wypełnienie funkcji kwatermistrza zgodnie z oczekiwaniami jakie się z tym wiążą a niekiedy ponad typową rzetelność jaką na co dzień reprezentuje.
4. Grzegorzowi Szaj za wypełnienie funkcji skarbnika, co jak wiemy nigdy nie jest łatwe i wiąże się z dużą odpowiedzialnością.
5. Izabeli Sokołowskiej – lekarz niestety był tym razem wielokrotnie potrzebny. Iza dziękujemy.
6. Grupowym za sprawne i umiejętne doprowadzenie kolegów do celu, wspomnę tu o dwóch Wiesławie Świątkowskim i Piotrze Jurku.
7. Piotrowi Kucabowi za perfekcyjną organizację zabezpieczenia technicznego rajdu i przekazywane dary.
8. Sylwii Andruszkiewicz kierowcy busa, że była zawsze na czas i tam gdzie trzeba co jak wiemy nie zawsze jest normą. Oraz za niegasnący uśmiech.
Z pozdrowieniami i do następnego razu
Komandor Rajdu Konfederatów Barskich
Piotr Waliś