Archiwum kategorii: Rajdy

Sprawozdanie z Rajdu KONFEDERATÓW BARSKICH 2014

Rajd KONFEDERATÓW BARSKICH 2014

26.04.2014 – 10.05.2014

Jest Sobota 26.04.2014, niebo lekko zachmurzone, przed nami otwiera się wspaniała perspektywa na kolejne dwa tygodnie. Rajd przez kraje podbrzusza Europy – Bałkany. Dziś do pokonania pierwszy odcinek na zgrupowanie do startu w Przeworsku. Jak znam kolegów Kucab pewnie wszystko będzie przygotowane jak należy. To ważne, biorąc pod uwagę perypetie związane ze zorganizowaniem tego wyjazdu, dobrze by było poczuć siłę organizacji i wspólnotę uczestników przed wyzwaniem, które na nas czeka. Nic nie jest proste – Konfederaci mieli jeszcze gorzej – ale pocieszające jest to, że w obydwu sytuacjach oponentem czy też negatywną siłą sprawczą lub prościej – przeciwnikiem był ten sam typ kulturowo państwowy, Rosja. Całkowita zmiana trasy na miesiąc przed wyjazdem jest istotnym wyzwaniem, Rafał szacun. Rosyjska aneksja Krymu, prowokacje na Ukrainie wschodniej wraz z eskalacją niepewności są dodatkowym bodźcem adrenaliny związanym z kierunkiem wyprawy. Ten rejon Europy przez współistnienie czerech religii wraz z wieloma państwami i jeszcze większą liczbą kultur był i jest podatny na zachwianie delikatnej równowagi. No ale to jeszcze przed nami. Teraz stacja benzynowa i zbiórka pod Warszawą . Chyba będzie padać.

Przeworsk – dojechaliśmy, pogoda nieciekawa. Po drodze mieliśmy kolizję i to wewnętrzną ( nasze motocykle wpadły na siebie) na szczęście wszyscy cali. Powitanie przez gospodarzy gorące, ale równocześnie zła wiadomość. Grupa jadąca z Grodziska miała o wiele poważniejszy wypadek i cztery motocykle zostały całkowicie wyeliminowane a Rysiek ma rękę w gipsie. Jak na pierwszy dzień przed rajdem strata w sumie pięciu maszyn z całej puli 28 to niezły wynik. Nie do końca jest czas o tym myśleć, tym bardziej że po rozmowie telefonicznej sytuacja wydaje się opanowana a z kolei na miejscu w przepięknym klasztorze mamy spotkanie z lokalną Panią dziennikarz i trzeba trochę wysilić resztki szarych komórek.

27.04.2014 ( niedziela) Dzień rozpoczynamy mszą święta w klasztorze. Kościół pełen i jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, ludzie obserwują nas z delikatna nutą ostrożności ale i z zaciekawieniem. Po mszy pożegnanie z mieszkańcami, podziękowanie naszym organizatorom za świetnie przygotowany pobyt, przejazd przez miasto w asyście Policji i w drogę. Rumunia, Baia Mare 475 km do pokonania czyli to o co w tym wszystkim chodzi. Pogoda jako tako, pada praktycznie większą część trasy ale nie ma gradobicia czy śniegu w górach więc nie możemy narzekać. Straty w motocyklach są kontynuowane. KTM Piotra Jurka nie wytrzymał i dotarł na lawecie, jak się okaże to konieczna będzie wymiana pompy ale to bardzo dobrze bo miejsce do tego los nam podarował idealne. W Baia Mare jest warsztat motocykli z właścicielem zauroczonym KTM’ami – pewnie dają mu dużo satysfakcji jako mechanikowi, sprzęt będzie gotów w ciągu trzech dni.

28.04.2014 ( poniedziałek) Wyruszamy rano do Paltinoasy. Rejon polskich wsi, potomkowie górników i innych śmiałków zasiedlających te tereny. Na trasie możliwość zobaczenia „Wesołego cmentarza” i spotkanie w Domu Polskim we wsi Nowy Sołoniec. Piękny nowy kompleks z możliwością wynajęcia pokoi dla ok. 30 osób. Rozmowa z naszą gospodynią Panią Anią Zielonka, mieszkańcami wsi oraz możliwość akomodacji w bardzo dobrych warunkach usprawiedliwia powody dla których wpisaliśmy ten adres i kontaktowe osoby w notatnik na przyszłe wyjazdy. Pewny punkt do odwiedzin.

29.04.2014 ( wtorek) Rumunia jest piękna, naprawdę widać dużo zmian w infrastrukturze co dodatkowo potęguje fakt, że pewne odcinki są jakby zatrzymane w czasie i w swojej formie umożliwiają odczucie smaku jazdy tymi drogami tak jak jeszcze do niedawna było w standardzie. Trasa prowadzi przez lokalną kopalnię soli, dla której to przyczyny nasi rodacy zostali zaproszeni w te tereny. Kopalnia jest ciągle eksploatowana, położenie pokładów solnych jest o wiele płytsze niż w Wieliczce, tak więc podróż w głąb i na zewnątrz odbywa się na nogach. W środku przyjemny chłód i uroki efektów pracy rąk ludzkich w warunkach niecodziennych dla większości z nas. Naprzeciw kopalni kościół, polskie nazwiska na tablicy z nazwiskami proboszczy oraz klasyczna jak w Polsce wykończenie naw bocznych z obrazami „ Jezu ufam Tobie „ i św. Jana Pawła II dają nieodparte poczucie więzi kulturowej mimo odległości od domu dosyć istotnej. Kładziemy pod figurą Matki Boskiej naszą flagę którą wieziemy w tym rajdzie dla podkreślenia doniosłości chwili związanej z kanonizacją naszego rodaka oraz zawieszamy różaniec święty na dłoniach figury. Różaniec ma wmontowany emblemat rajdu Konfederatów Barskich i jak pokaże przyszłość będzie cieszył się dużą popularnością a ilość przygotowanych egzemplarzy ( 20) okaże się całkowicie niewystarczająca, szczególnie w konfrontacji z potrzebami społeczności mieszkającej na Węgrzech. Ale zbyt daleko wybiegłem w przyszłość, lepiej wracać do Rumunii i drogi na Mołdawię.
Po drodze jeszcze wizyta w Domu Polskim w stolicy rumuńskiej Bukowiny – Suczawie i spotkanie z naszymi Rodaczkami – Panią prezes Stanisławą Jakimowską i jej zastępcą Panią Elą Wieruszewską. Wspaniałe osoby, dzięki którym Polacy w Rumuni tworzą bardzo dobrze współpracującą społeczność.

Styrcza wita spokojem i szeroko otwartymi sercami. Siostra Jadwiga, siła spokoju serce na dłoni i całkowita akceptacja dla dużej liczby ludzi ze swoimi potrzebami nie zawsze idącymi w parze do miejsca -parafii, na której zostaliśmy podjęci. Wspólna modlitwa i śpiew dał wszystkim możliwość zatrzymania się w codziennym biegu i otwarcia się na otaczające emocje, środowisko czy też ludzi. Dzięki nocnemu spacerowi po wsi mieliśmy możliwość spotkać młodą nauczycielkę z Polski, która tej nocy dotarła do lokalnej szkoły i dzięki której następnego dnia mogliśmy dowiedzieć się o wiele więcej szczegółów o wyzwaniach, planach, codziennych sprawach i oczekiwaniach lokalnej społeczności. Dziękujemy bardzo za czas i cierpliwość.

30.04.2014 ( środa) Ze Styrczy do Kiszyniowa do ośrodka Ojców Salezjanów. Nie jest daleko ale jazda przez Mołdawię a szczególnie po Kiszyniowie na pewno może dostarczyć wspomnień niezależnie od długości dystansu do pokonania. Zanim przejdziemy do naszych kolejnych gospodarzy należy wspomnieć o możliwości zobaczenia tak zwanego towaru eksportowego Mołdawii, czyli winnic lub raczej miejsca ich składowania. Sieć tuneli w głębi góry, jako pozostałość po kopalni kamieni a obecnie przeszło 120 km długości pajęczyny sztolni ze świeżo wyremontowaną elewacją, daje wyobrażenie jak ważna ekonomicznie jest ta aktywność dla gospodarki Mołdawii. Naprawdę warte polecenia. Ale wracając do kolejnego miejsca odwiedzin i noclegu. Ośrodek to typowa z lat 70/80 szkoła ulokowana jak mówi ks. Jan Ulatowski w dzielnicy o jak najgorszych korzeniach. Dzieciaki oczywiście zainteresowane nami i co dziwne jedno w pierwszych pytań do księdza padło „ co to za flagi mamy przymocowane do motocykli i dlaczego”. To ważne pytanie i obrazujące sytuację w tym kraju. Ks. Jan odpowiedział, że to flaga między innymi Polska i mamy ją przypiętą bo jesteśmy Polakami i jesteśmy z tego dumni. To nie do przecenienia przekaz, jak nam potem wyjaśnił ks. Jan, dla tych młodych ludzi, którzy na co dzień wstydzą się swoich symboli narodowych jak również faktu że są Mołdawianami. Dodatkowo myślę, że sprawiliśmy miłą niespodziankę ks. Janowi, który prowadzi ten ośrodek z dwoma włoskimi księżmi, gdy podczas zwykłej mszy świętej pojawiła się grupa naszych motocyklistów i obecność swoją podkreślili głośnym śpiewem co nie za często, patrząc po reakcjach, jest obecne a co z kolei ładnie potwierdziło istotę przekazu etycznego, który towarzyszy nam na trasie w imieniu Konfederatów Barskich.

01.05.2014 (czwartek) Opuszczamy Mołdawię i kierujemy się do Konstancy. Rumunia wita ponownie. Muszę przyznać że środowisko do jazdy motocyklem raczej preferujące pojazdy lubiące lekko nieutwardzony teren. Dlatego z tym większym uznaniem myślę o kolegach na ciężkich maszynach lub „bike’ach” z typowo szosowymi preferencjami oraz cieszę się, że wybrałem GS’a. Tym bardziej jest ta myśl kojąca w perspektywie dni i dróg, które napotkamy w dalszej części. Wyraz oczu kolegów gdy asfalt się urywa lub napotykamy na nieprzeliczalne dziury daje poczucie właściwej decyzji. No tak, ale wracajmy na ziemię i zostawmy te chwile radości skrzętnie ukrywane pod kaskiem dla siebie. Droga na kolejne miejsce noclegu niestety nie przebiegła bez przykrych zdarzeń. Jurek wjechał do rowu swoim Road Kingiem i dalsza podróż była niemożliwa. Doznał uszkodzenia barku co i tak można powiedzieć skończyło się szczęśliwie. Sylwia – nasz dzielny kierowca busa, dzielny operator lawety sprawiła się bardzo dobrze i sprawnie dowiozła poszkodowanego i jego kulejącego konika do Konstancy. Zdarzenie to potwierdziło, że zawsze trzeba uważać i jeśli narasta zmęczenie to chwila postoju jest nie zastąpiona. Ponadto przy takich wyprawach dobrze jak rajd, mimo podziału na grupy porusza się tą samą trasą. W tym wypadku niestety było inaczej i dlatego cała operacja trochę się rozciągnęła w czasie. Co do trudów wyprawy to nie wydawały się one nazbyt wielkie, ale niestety dla niektórych były zbyt intensywne lub oczekiwania ich były odmienne, dość powiedzieć że od rajdu postanowiło odłączyć się trzech motocyklistów. Innych dwóch musiało wracać, zgodnie z wcześniejszymi planami do domów. Pozostało nas 17 motocykli, dzielnie podążający samochód z rodziną Sokołowskich, którzy kontynuowali wyjazd po stracie motocykli, bus z Sylwią jako kierowca i towarzyszący jej Ryszard Rogoziński w gipsie. Ale ważne, że jedziemy i chyba wszystkie przeciwności już zostały pokonane. Konstanca wita gwarem, gorącem, tłokiem na ulicach i zlotem lokalnych motocyklistów w klubie 20 m od hotelu, zrzeszonych w „ Dracula moto Club”. To miło z ich strony, że bar z piwem był dla nas w pewien sposób nielimitowany, szczególnie że właściwie to nikt z niego praktycznie nie korzystał.

02.05.2014 (piątek) Ruszamy do Warny. Po wczorajszej nocy nie pozostał żaden ślad, a jak był to został przezornie ukryty pod kaskiem. Na trasie zaglądamy do słynnego miasteczka letniskowego. Charakteryzuję się on całkowitym brakiem Policji lub/i innych służb porządkowych, dużą ilością osób młodych, odpowiednią do zainteresowania miejscem ilością barów, jak też wystarczającą powierzchnią chodników dla strudzonych i pragnących odpoczynku turystów. Bierzemy symboliczną kąpiel w Morzu Czarnym ( czyli wchodzimy w strojach motocyklowych i butach do morza) co jest kolejnym dowodem na jakość stosowanych rozwiązań w ubiorach dla motocyklistów. I w drogę do Warny. Mauzoleum naszego Króla zwanego Warneńczykiem zbudowane z rozmachem godnym poprzednich czasów. Spotkanie z lokalną Polonią i przemiłym księdzem Jackiem umożliwi doprowadzenie co niektórych maszyn do jazdy ( opona w lawecie została całkowicie przemielona a felga przybrała nieco odmienny kształt od tradycyjnego wyobrażenia koła). W hotelu Casablanka albo Cassablanca ( nie pamiętam, Rafał twierdzi że przez „k” ale nie wiem czy mogę aż tak bardzo Jemu ufać) można omówić dzień. Warto odwiedzić mauzoleum i doświadczyć, że ten król jest o wiele lepiej znany i podziwiany poza granicami Polski niż u nas w kraju.

03.05.2014 ( sobota) Pierwszy tydzień za nami. Dystans 570 km po bułgarskich drogach jest miłą odmianą dotychczasowych przeżyć. Bez fajerwerków ale stan nawierzchni uspokajający.

04.04.2014 (niedziela) Z Sofii przez Ohrid do Strugii w Macedonii. Wjeżdżamy w okolice charakterystyczne dla wyobrażeń o Bałkanach i miasteczka o charakterystyce urbanizacji znacznie bardziej zbliżone do środowiska Morza Śródziemnego niż nizin Europy Środkowo Wschodniej. Okolica urokliwa z pięknie położonym jeziorem zachęca do wycieczki. Siadamy na motocykle po rozlokowaniu się w hotelu i sprawdzamy uroki lokalnej oferty urbanizacyjnej. Wizyta w zamku potwierdza tezę, że nie wszyscy nasi koledzy mogą wskazywać drogę w nieznanych okolicach ( pozdrowienia dla Tomka Lusiny) i nie wszystkie motocykle mogą jeździć po schodach a już na pewno wiemy, że nie jest to najlepszy sposób na naukę zawracania w miejscu. Ale poza tym wszystko pięknie a i jedzenie jest bardziej niż standardowe.

05.05.2014 (poniedziałek) Wyjeżdżamy z Mołdawii prosto w objęcia Albanii. Jeszcze tylko krótka trasa przez lokalne szczyty drogą krętą i co ważne zamkniętą dla ruchu samochodowego za względu na leżące osypiska kamieni, głazów i kamyczków czy to nie do końca funkcjonującymi zabezpieczeniami zboczy i przepaści, jest właściwym wstępem przed dotarciem do kolejnego Baru. Tym razem Bar jest miejscowością, ale i tam da się spać. Jedziemy jak wspomniałem przez Albanię. Kraj odmienny od dotychczas mijanych ze względu na o wiele niższy, co widoczne, poziom życia, niezliczoną ilość stacji benzynowych, które są pozostałością po czasach zaraz po rozpadzie Jugosławii gdy prawo do zakupu ropy z Rosji uzyskała tylko Serbia ( decyzja Kremla) i surowcem tym chciała rozgrywać lokalne relacje. Albańczycy co widać i dziś to typowa społeczność nastawiona na handel. Szybko pobudowali niezliczoną ilość stacji ( czasy inicjatywy prywatne) i z Triestu otworzyli dostawy paliw dla sąsiednich państw szukających uniezależnienia od Serbii. Dziś świetlane czasy minęły i pozostała infrastruktura. Nie pozostało za to zbyt wiele warstwy asfaltu na drogach. Wizyta w Tiranie pod piramidą Hodży i ruszamy dalej do słynnego Baru, ale niestety tylko tego w Czarnogórze a nie na Wołyniu.

06.05.2014 ( wtorek) Z Baru jedziemy do Chorwacji miejscowość Plitwice. Dystans 635 km nie jest mały ale drogi powinny być lepsze. Na trasie pięciokrotnie mijane granice Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina oraz Chorwacja. No tak ma ten typ. Chcąc odwiedzić Meczugorie tak to wychodzi. Początek drogi się trochę dłuży bo nie ma autostrady a wielość miasteczek i ograniczeń prędkości wsparta ilością patroli nie pozwala przyspieszyć do tempa ulubionego przez grupę. Nic to, walczymy dalej z ruchem na drodze, remontami dróg a niektórzy jak Grzesiek z lokalnymi kierowcami. Jest widocznie taki przepis w Czarnogórze, że jak wjedziesz z podporządkowanej ulicy w motocyklistę to masz prawo żądać od niego 200 euro w ostateczności 100 ( prawie tak jak w Misie – jak porwą nam furmankę, to muszą oddać samolot). Kolega nasz nazbyt pospiesznie odniósł wrażenie, że dyskutowana kwota jest oferowane jemu przez co doprowadził do pewnej różnicy zdań i tylko ze względu na słynną Bałkańską gościnność lokalnego kierowcy, który po wyjściu z samochodu w ostatniej chwili zmienił zdanie i zrezygnował z dochodzenia swoich praw ( jako sprawca) przy użyciu pięści. Grzesiek tak się tym ucieszył, że z nadmierną prędkością w opinii Policji, postanowił się tą dobrą nowiną z nami podzielić. Podzielił się z Policją i po uzgodnieniu wartości podziału mógł bez przeszkód kontynuować jazdę. Dzień w ogóle obfitował w parę niespodzianek. Opisane poprzednio, ponadto przejście Czarnogóra Bośnia. Po zorientowaniu się w długości kolejki a była długa, postanowiliśmy lekko sprawdzić szanse na skrócenie czasu oczekiwania. Pogranicznicy Bośniaccy na nasz widok i po upewnieniu się, że jesteśmy z Polski puścili nas poza kolejką nawet bez sprawdzania paszportów. Potem okazało się, że jesteśmy drugą grupą, przed nami był Rafał ze swoimi. No nie wiem co tam zrobiłeś, ale to działa. Prosimy o jeszcze w kolejnych rajdach. Dalej to już standardowe nudy, jedziemy autostradą. Andrzej Cholewiński chory – ma gorączkę. Zjazd z autostrady pomylony. Przed nami 230 km, ktoś macha z mijanej stacji. Piotr mówi, że to nasz bus i nas wołał. Ok. Zawracamy i co? Nuda. Kluczyk złamany, rozrusznik się urwał. Jesteśmy gdzieś w Chorwacji. Do domu daleko. Ktoś może mógłby się lekko zestresować, ze niby zaraz ciemno, my bez namiotów a bus jest niezbędny, może. Ale my już znamy Piotrka Kucaba i on może. Może wszystko tylko jest potrzebna motywacja. Przy pomocy podręcznego podnośnika samochodowego i nabytego drogą kupna śrubokręta rozbił w mak stacyjkę mercedesa co umożliwiło usunięcie blokady kierownicy i zastosowanie sposobu odpalanie innym mniejszym śrubokrętem. A że rozrusznik wisi luzem to nic. Inny Piotr, tym razem Jurek, na tym kanadyjskim żarciu dorobił się wystarczająco dużo siły aby przytrzymać rozrusznik w rękach na moment kręcenia silnikiem. Możliwe to wszystko było dzięki Sylwii – która złamała zresztą już wcześniej pęknięty kluczyk i Rysiowi który zasugerował wszystkich, iż rozrusznik się urwał, a śruby się zgubiły przez co metoda umocowania go do silnika jest wątpliwa i potrzebna jest siła Piotrka. Jak się potem okazało śruby były, ale z drugiej strony niż patrzył. No ale dwie godziny frajdy na jakieś stacji w środku Chorwacji – bezcenne. Wniosek z sytuacji. Piotrki nie nadają się do włamów, za długo to trwało. Właściwie to koniec dnia. Jeszcze tylko powrót nocą po nie asfaltowych odcinkach dróg w ciemności, pyle i ciągiem ciężarówek z naprzeciwka.

07.05.2014 ( środa) po poprzednim dniu cały rajd dotarł w iście ekspresowym tempie nad Balaton do bardzo malowniczo położonego miejsca, blisko brzegu jeziora i zanurzył się w lenistwie i kuchni węgierskiej. Godne polecenia.

08.05.2014 ( czwartek) Mała zmiana planów. Miejscem noclegu miała być Jabłonka na Słowacji ale doświadczenia poprzedniej wizyty oraz gorące namowy podczas rozmowy telefonicznej skłoniły nas do wydłużenia wizyty w polskiej wiosce w granicach Węgier – Istvanmajor i pozostania tam na nocleg. Witali nas potomkowie górali z Bukowiny, którzy po służbie w wojsku walcząc w powstaniu Rakoczego dostali zaproszenie do osiedlenia się na tych terenach. Gorące powitanie, wspaniały koncert lokalnego zespołu ( link na stronie) z piosenkami w języku dawnych górali, sprawdzone następnego dnia na Bukowinie Tatrzańskiej. Wizyta w ratuszu w mieście Emod z serdecznym powitaniem przez lokalne władze w osobie Pana burmistrza oraz szczere ciepło okazywane przecież nie tylko przez Polaków, potwierdziło słuszność decyzji o pozostaniu na nocleg w tym miejscu. Następnie kolacja wraz z dyskoteką, wizyta w lokalnej wytwórni słynnego dla tych okolic trunku – palinki, jak również wycieczka przez w założeniu wszystkie 30 – 40 piwniczek, a w praktyce ile kto wytrzyma ( norma 15 ) poza Leszkiem, naprawdę godnie nas reprezentował. Tak więc jak wspomniałem wycieczka po piwniczkach i na koniec szczere kontynuowanie przez gospodarzy misji, że jeśli chodzi o palinkę i lokalne wina to ilości są niezmierzone, zachwiało u niejednego sprężysty krok jak i przeświadczenie o słuszności decyzji co do pozostania tu na nocleg. Ale słowo się rzekło. Oczywiście nie jest tak jak napisałem i nikt nie żałował. Pani Waleria, nieoceniona w pomocy nam i tłumacząca z polskiego na węgierski i staro góralski była ukoronowaniem tej wizyty i jak wspomniałem powodem do pozostania na nocleg. Wspólne śpiewanie polskich pieśni patriotycznych w lokalnym kościele umożliwiło nam w jakimś stopniu odwzajemnić okazane dla nas serce i gościnność. Mam przeświadczenie, że siła pozytywnej energii i ciepło z którym się tam zatknęliśmy oddziaływała na wszystkich co też było potem przyczynkiem do powstania wielu pomysłów związanych z tą społecznością, które wypłynęły od uczestników rajdu. Pomysły takie jak : 1. Zorganizować i przesłać nową Polską flagę do lokalnego kościoła w miejsce obecnie używanej. 2. Przetłumaczyć na węgierski naszą tablicę z punktami „Możesz na mnie liczyć” które to wartości chcielibyśmy propagować a którą to tablicę obok otrzymanej w języku polskim chciałby powiesić burmistrz w ratuszu. 3. Zorganizować transport i zaprosić panie które wykonały występ do wzięcia udziału w Festiwalu Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie 25-go Lipca. Wszyscy wyjeżdżaliśmy stamtąd wzruszeniu i pełni ufności, że niedługo w przyszłości znowu będziemy mogli się spotkać. Nawet ci, którzy poprzedniego dnia uparli się jechać droga ( chyba nie dla motocykli ) nieuczęszczaną ale za to rozwijająca pracę w grupie. Prędkość podróżna wyniosła 100 m na godzinę. Takich wartości nawet prędkościomierze w KTM’ach nie wykazują.

09.05.2014 ( piątek) Powrót do Polski. Przedtem jeszcze spotkanie z Panem Janem na Słowacji w Lendaku przy grobie Wojciech Halczyna. Wizyta tam potwierdza konieczność dbania o groby naszych przodków bo to jedyny sposób aby uniknąć ich zapomnienia, dewastacji czy zniszczenia w drodze zwykłych historycznych przemian. Następnie msza w języku słowackim – dziękujemy księdzu z Lendaka, że się zgodził poprowadzić mszę świętą. Przejazd do Bukowiny do pięknie położonego pensjonatu synowej Pana Jana, obiad i po przygotowaniu do wieczornego ogniska wspólne wysłuchanie niezliczonych opowieści i wesołych przypowieści z życia miejscowej społeczności, jak i prywatnych doświadczeń Pana Jana w konfrontacji ze zmieniającym się światem. Rozdanie podziękowań gospodarzowi i jego rodzinie za smaczne i typowo góralskie ognisko. Wręczenie nominacji dla kolegów zaproszonych do stowarzyszenia „ Możesz na mnie liczyć”. I ogłoszenie oficjalne zakończenia rajdu.

10.05.2014 ( sobota) Wszyscy rozjeżdżamy się do domów. Jak podczas całej wyprawy w tym dniu nie mogło zabraknąć niespodzianek i podróżo-opóźniaczy. Rafał z racji funkcji prezesa miał ten zaszczyt, aby zamknąć listę problemów technicznych z czego skrzętnie skorzystał i po kilkugodzinnej walce z oponami umożliwił sobie i osobom z nim podróżującym powrócić do domów o wiele później niż pozostała część uczestników. Chwała mu za to. Będąc przy oddawaniu chwały chciałbym wszystkim podziękować i pogratulować udziału i zakończenia kolejnej wyprawy organizowanej przez Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD. Szczere podziękowania dla:

1. Rafała Lusiny za ciekawą i sprawnie przygotowaną trasę oraz niezapomniane miejsca noclegowe.

2. Andrzejowi Cholewińskiemu za godne i na miejscu reprezentowanie naszej organizacji oraz idei, dla której się udaliśmy w drogę z pozycji rzecznika prasowego.

3. Tomaszowi Lusinie za wypełnienie funkcji kwatermistrza zgodnie z oczekiwaniami jakie się z tym wiążą a niekiedy ponad typową rzetelność jaką na co dzień reprezentuje.

4. Grzegorzowi Szaj za wypełnienie funkcji skarbnika, co jak wiemy nigdy nie jest łatwe i wiąże się z dużą odpowiedzialnością.

5. Izabeli Sokołowskiej – lekarz niestety był tym razem wielokrotnie potrzebny. Iza dziękujemy.

6. Grupowym za sprawne i umiejętne doprowadzenie kolegów do celu, wspomnę tu o dwóch Wiesławie Świątkowskim i Piotrze Jurku.

7. Piotrowi Kucabowi za perfekcyjną organizację zabezpieczenia technicznego rajdu i przekazywane dary.

8. Sylwii Andruszkiewicz kierowcy busa, że była zawsze na czas i tam gdzie trzeba co jak wiemy nie zawsze jest normą. Oraz za niegasnący uśmiech.

Z pozdrowieniami i do następnego razu

Komandor Rajdu Konfederatów Barskich

Piotr Waliś

Rajd Zachodni „HELVETIA 2013 – SZLAKAMI POLSKIEJ EMIGRACJI”

10 sierpnia szczęśliwie powróciliśmy z rajdu Helvetia 2013. W wyprawie uczestniczyły 33 osoby na 26 motocyklach. Przejechaliśmy ponad 4 tyś. km. Odwiedziliśmy miejsca naznaczone obecnością naszych Rodaków, którzy w trakcie zaborów żyli i pracowali w tym kraju rozsławiając dobre zdanie o Polakach. Byliśmy w Polskim Muzeum w Rapperswil, w domu Tadeusza Kościuszki w Solothurn oraz na jego grobie. Złożyliśmy także wieniec przy pomniku innego wielkiego Polaka, profesora Uniwersytetu w Zurychu, Gabriela Narutowicza – projektanta i budowniczego elektrowni wodnych w Szwajcarii a później prezydenta II Rzeczpospolitej.
Odwiedziliśmy również muzeum Patka w Genewie.
Przejechaliśmy najbardziej malowniczymi alpejskimi przełęczami w Szwajcarii, a także kąpaliśmy się w wielu krystalicznie czystych jeziorach, pozytywnie zaskoczeni idealną do kąpieli temperaturą wody.
Dziękujemy Andrzejowi Cholewińskiemu za przygotowanie pięknego rajdu oraz wszystkim osobom, które okazały wiele serca i służyły pomocą innym uczestnikom tego fantastycznego wyjazdu.

informacja – Konspekt HELVETIA 2013

zdjęcia

Rajd WOŁYŃ-PODOLE-BIESZCZADY 2013

Rajd WOŁYŃ-PODOLE-BIESZCZADY 2013

sprawozdanie_z_rajdu_brody

Napisali o nas

Film z Huty Pieniackiej Cmentarz Brody

We wrześniu br. członkowie naszego Stowarzyszenia rozpoczęli realizację kolejnego dużego przedsięwzięcia – dzięki wsparciu Rady OPWiM podjęliśmy prace zmierzające do ocalenia polskiego cmentarza wojskowego w Brodach, gdzie pochowano żołnierzy poległych w latach 1914-1920.
Pierwsze prace na brodzkiej nekropolii wykonaliśmy już w ubiegłym roku. Zdołaliśmy wówczas uporządkować jedynie część cmentarza – ogrom pracy koniecznej do wykonania przerósł nasze wyobrażenia. Postanowiliśmy jednak, że uczynimy wszystko co w naszej mocy by to ważne miejsce ocalić od zapomnienia.
W tym roku wróciliśmy do Brodów znacznie lepiej przygotowani, wyposażeni w profesjonalny sprzęt a przede wszystkim w znacznie większym gronie. W dziele renowacji cmentarza wsparli nas będą nasi przyjaciele – motocykliści uczestniczący w Motocyklowym Zlocie Huta Pieniacka. W sumie w pracach wzięło udział 57 osób. Poniżej prezentujemy materiał wideo dokumentujący efekt naszej wspólnej pracy.

Wszystkim, którzy wspierali nasze przedsięwzięcie serdecznie dziękujemy!

Rajd Wschodni „ŚLADAMI POLAKÓW DO TURCJI”

 

„ŚLADAMI POLAKÓW DO TURCJI – BITWY, WYDARZENIA, LUDZIE” to już nasz trzeci Rajd Wschodni. Ruszamy 27 kwietnia, 12 dni po radosnym rozpoczęciu sezonu motocyklowego w Częstochowie.

Tym razem chcemy przypomnieć o przypadającej w 2012 roku, 170 rocznicy powstania  w Turcji polskiej wioski, nazwanej Adampolem na cześć księcia Adama Czartoryskiego, który był inicjatorem jej założenia.

Rajdem chcemy przywołać również inne ważne postacie z naszej historii – hetmana Stanisława Żółkiewskiego oraz króla polskiego i węgierskiego Władysława Warneńczyka. Będziemy w miejscu śmierci hetmana – Berezowce (dawniej Laszki) pod Mohylewem oraz pod Cecorą, gdzie stoczył ostatnią  walkę z prawie pięciokrotnie liczebniejszymi wojskami tatarsko-tureckimi. Będziemy także w Warnie, na polach bitwy z 10 listopada 1444 roku pomiędzy oddziałami polsko-węgierskimi dowodzonymi przez króla Władysława Warneńczyka a wojskami tureckimi dowodzonymi przez sułtana Murada II.
Na naszej trasie będzie Zadwórze koło Lwowa, zwane polskimi Termopilami, gdzie 17 sierpnia 1920 rozegrała się bitwa pomiędzy siłami bolszewickimi a oddziałem 330 polskich Obrońców Lwowa. Ponad 300 z nich poległo w heroicznej walce, aby Lwów pozostał polski. Pamiętamy o nich i dziękujemy za największą ofiarę jaką złożyli za Polskę.

Oprócz wątków historycznych poprzez rajd chcemy wesprzeć naszych Rodaków mieszkających z dala od Polski. Powieziemy na motocyklach i w naszych sercach Polskę, która jest dla nas bardzo ważna.
Oby była dla wszystkich Polaków tak cenna, jak dla hetmana Stanisława Żółkiewskiego, który nie zawahał się oddać życia, aby na koniec „swoim ciałem utrudnić nieprzyjacielowi dostęp do Ojczyzny”.

Rajd wiedzie poprzez malownicze tereny wielu państw bałkańskich, gdzie będziemy mieli okazję poznać  niektóre atrakcje przyrodnicze i kulturowe tamtej części Europy.

Mapka rajdu

27.04 (piątek) – dojazd do Zamościa na godz. 18

5.05 (sobota) – Adampol-Istambuł-Adampol

28.04 (sobota) – Zamość-Dolina (Ukraina) 310 km 6.05 (niedziela) – Adampol-Saloniki (Grecja) 615 km
29.04 (niedziela) – Dolina-Ocnita (Mołdawia) 350 km

7.05 (poniedziałek) – Saloniki-Sarande (Albania) 370 km

30.04 (poniedziałek)-Ocnita-Styrcza (Mołdawia) 200 km

8.05 (wtorek) – Sarande-Ohrid (Macedonia) 350 km

1.05 (wtorek) – Styrcza-Konstanta (Rumunia) 550 km

9.05 (środa) – Ohrid-Skopie (Macedonia) 200 km

2.05 (środa) – Konstanta-Warna (Bułgaria) 230 km

10.05 (czwartek) – Skopie-Szeged (Węgry) 670 km

3.05 (czwartek) – Warna-Adampol (Turcja) 470 km 11.05 (piątek) – Szeged-Jablonca (Słowacja) 435 km
4.05 (piątek) – Adampol-Istambuł-Adampol 12.05 (sobota) – Jablonca-Częstochowa 400 km – zakończenie rajdu, nocleg

Zachęcamy do przeczytania artykułów autorstwa Pawła Kochańskiego związanych z miejscami, które odwiedzimy podczas rajdu:

1. Służba Ojczyźnie hetmana Stanisława Żółkiewskiego

2. Król Władysław Warneńczyk pod Warną

3. Polacy w Czerniowcach w XXw.

4. Polacy w Kołomyi w XXw.

Stosunki polsko-tureckie na przestrzeni wieków

Pierwsze incydentalne w początkowym okresie kontakty Polaków z Turkami, pojawiły się w okresie średniowiecza, z chwilą podbicia przez Turków Ziemi Świętej i reakcją chrześcijańskich państw europejskich, próbujących zatrzymać islamski, w tym przypadku turecki najazd. W wyniku krucjat powstało Królestwo Jerozolimskie, które wraz z innymi państwami chrześcijańskimi w tym regionie, chroniło miejscowych chrześcijan, ich miejsca święte oraz zdążających do nich pielgrzymów. W tych wyprawach krzyżowych, Polacy jako rycerze-krzyżowcy, pierwszy raz spotkali się z Turkami. Z racji dużej odległości pomiędzy granicami obu państw, kontakty polsko-tureckie w tym czasie były tylko sporadyczne i polegały głównie na wyprawach polskich rycerzy, walczących w służbie cesarzy niemieckich lub królów węgierskich. W imię obrony chrześcijaństwa przed Turkami, walczyli w tym okresie i bohatersko oddali swoje życie, dwaj najbardziej znani polscy rycerze. Byli to Zawisza Czarny z Garbowa, poległy w 1428 r. pod Gołąbcem w Serbii i król polski, czeski i węgierski, Władysław III Warneńczyk, który zginął w 1444 r. pod Warną, na terenie okupowanej przez Turków Bułgarii.

Przez większość XV i XVI w. królowie polscy unikali konfliktu z Turcją, koncentrując się na wojnach z Moskwą, Mołdawią i Tatarami. W tym czasie polska szlachta zainteresowała się kulturą Wschodu, co mocno wpłynęło na rozwinięcie się handlu z Turcją. Polsko-ormiańscy kupcy byli w tym czasie częstymi gośćmi na terenach Imperium Osmańskiego. Wszechstronność polsko-tureckiego handlu doprowadziła do szczególnego wymiaru orientalizacji szlacheckiego stroju i broni, uwidoczniającego się w późniejszym okresie w tzw. tradycji sarmackiej.

Zaangażowanie polskie na terenie Mołdawii, oraz próby narzucenia zwierzchnictwa nad tym terenem przez Turków doprowadziły pod koniec XVI w. i na przestrzeni całego XVII w. do wielu konfliktów zbrojnych.

W 1672 r. doszło do wojny, w wyniku której Rzeczypospolita utraciła Podole i część ziem ukrainnych. Ten niekorzystny dla Polski stan rzeczy zmienił się po bitwach pod Chocimiem w 1676 r. i Wiedniem w 1683 r., gdzie hetman, a później król Jan III Sobieski rozgromił siły tureckie. Dopiero jednak po bitwie pod Podhajcami w 1689 r. i pokoju w Karłowicach w 1699 r., Rzeczypospolita odzyskała utracone na rzecz Turcji ziemie.

W okresie XVI i XVII w. Polacy i poddani polscy na terenie Turcji, znajdowali się głównie jako jeńcy wojenni i jasyr uprowadzony do niewoli przez Tatarów. Ponadto w Konstantynopolu przebywali często także dyplomaci królewscy i wspomniani już kupcy.

W XVIII w. nie dochodziło już pomiędzy obu państwami do większych spięć. Zarówno Polska i Turcja wyszły z XVII w. bardzo osłabione, natomiast do potęgi urosły państwa sąsiednie jak Rosja, Austria i Prusy, które skorzystały na tym osłabieniu.

W drugiej połowie XVIII w. Turcy wsparli polskich konfederatów barskich walczących z Rosją, otrzymujących turecką pomoc wojskową i bazy wypadowe przeciw wojskom rosyjskim. Wojna ta okazała się dla Turcji katastrofalna, ponieważ nie tylko nic nie uzyskała, ale jeszcze straciła Chanat Krymski i Północny Kaukaz.

Kiedy Polska utraciła swą niepodległość Turcy jako jedni z nielicznych nie uznali rozbiorów, a ich państwo stało się azylem politycznym dla wielu Polaków, którzy chcieli prowadzić walkę z zaborcami. To właśnie w tym okresie powstały polskie wsie Adampol (założona na cześć księcia Adama Czartoryskiego), Annopol (od imienia żony księcia) i Derbina.

Pierwsze oddziały powstałe na terytorium tureckim, nie licząc konfederatów, którzy znaleźli tam tylko bazy i schronienie, powołał w 1797 r. brygadier Joachim Mokosiej Denisko, polski szlachcic z Wołynia, walczący wcześniej w Insurekcji Kościuszkowskiej.

Po powstaniach kościuszkowskim, listopadowym i styczniowym oraz innych zrywach niepodległościowych, na terytorium Turcji znalazło schronienie wielu polskich oficerów, którzy służyli później w armii, administracji lub dyplomacji osmańskiej. Najbardziej znanymi Polakami w służbie tureckiej byli: Władysław Zamoyski, Konstanty Borzęcki, Antoni Aleksander Iliński, Władysław Kościelski, Ludwik Bystrzonowski, Seweryn Bieliński, Józef Bem, Michał Czajkowski, Ludwika Śniadecka, Leon Ostroróg i wielu innych. Liczyli oni, że w wyniku licznych konfliktów turecko-rosyjskich dojdzie do odbudowy Polski. Znaczna część z nich oddała bardzo cenne usługi rządom sułtana, część z nich przyjęła islamskie imiona i przeszła na Islam.

Jedną z najbardziej znanych i szanowanych postaci polskiej emigracji politycznej okresu porozbiorowego, był książę Adam Czartoryski. Po 1853 r. patronował on polskim oddziałom tworzonym podczas wojny krymskiej (Legion Polski i Dywizja Kozaków Sułtańskich) na terenie Turcji. Także w czasie wojny krymskiej pojawił się w Turcji w 1855 r. wielki wieszcz polski Adam Mickiewicz, który organizował legion polski do walki z Rosją. Niestety znakomity poeta zmarł w Konstantynopolu na ciężką chorobę. Także w tym mieście zmarł i pochowany został dyktator Powstania Styczniowego, Marian Langiewicz, który po upadku powstania wraz ze swymi żołnierzami w Turcji znalazł schronienie.

Z chwilą odrodzenia Polski w 1918 r. Rzeczypospolita nawiązała przyjazne stosunki z Turcją i otworzyła swoje przedstawicielstwo w randze posła, a od 1930 r. w randze ambasadora. Do czasów nam współczesnych zachowała się, założona na obrzeżach Konstantynopola, jedna polska wieś Adampol. W chwili obecnej ma ona charakter turystyczny, ale do lat 60-tych była wsią rolniczą. Współczesna nazwa turecka Polonezköy, oznacza polską wieś. Do tej pory 1/3 mieszkańców Adampola to Polacy, którzy zachowali jeszcze staropolskie obyczaje. Obecnie turecka Polonia skupiona głównie w Konstantynopolu i Adampolu liczy ok. 500 osób.

Historia stosunków polsko-tureckich silnie jest związana z wojnami religijnymi. Zaczepne najazdy tureckie w imię szerzenia Islamu, ścierały się z obronnymi wyprawami Polaków. W wyniku sprzecznych interesów politycznych oraz różnic religijnych obu narodów, w przeszłości doszło do wielu wyniszczających wojen. Na tych wieloletnich konfliktach straciły zarówno Polska, jak i Turcja, a zyskali agresywni sąsiedzi, z Rosją w szczególności na czele. Rzeczypospolita skutecznie przez wielki osłaniając państwa chrześcijańskie przed tureckimi najazdami, zyskała sławę i miano „przedmurza chrześcijaństwa”, jednak w chwili utraty niepodległości Polski, tylko Turcja upomniała się o prawa Polaków. Od tego momentu zauważalne stało się zbliżenie Turków i Polaków, które pomimo różnic religijnych wyraźnie odczuwane jest do czasów nam współczesnych.

Służba Ojczyźnie hetmana Stanisława Żółkiewskiego

Polska okresu XVI i XVII w. miała wielkie szczęście do wybitnych, wręcz genialnych dowódców, którzy w czasach wielu wojen, niejednokrotnie ratowali państwo zdawałoby się od nieuniknionej i totalnej katastrofy militarnej. Hetmani Mikołaj Firlej, Jan Amor Tarnowski, Jan Zamoyski, Roman Sanguszko, Stanisław Koniecpolski, Jeremi Wiśniowiecki, Jan Sobieski, Konstanty Ostrogski, Grzegorz i Jan Karol Chodkiewiczowie, Jerzy i Mikołaj Radziwiłłowie, Mikołaj, Stanisław i Andrzej Potoccy, Stanisław Lanckoroński, Stefan Czarniecki i wreszcie Stanisław Żółkiewski, to nie jedyni nasi wielcy wodzowie, którzy dzięki swym dowódczym zręcznościom, wielokrotnie przyczyniali się do ocalenia Rzeczypospolitej przed niezliczonymi zagrożeniami militarnymi, spadającymi na wielkie aczkolwiek pozbawione licznego wojska państwo.

Stanisław Żółkiewski herbu Lubicz urodził się w 1547 r. w Turynce pod Lwowem. Jego rodzicami byli Stanisław i Zofia zd. Lipska. Żółkiewscy pochodzili z ruskiej szlachty, która z czasem się spolonizowała i przyjęła katolicyzm. Karierę polityczno-wojskową przyszły hetman rozpoczął u boku kanclerza wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego, za czasów panowania króla Stefana Batorego. Był on nie tylko dowódcą wojskowym, ale także zatroskanym o losy swego kraju politykiem i urzędnikiem. Sprawował wiele godności państwowych. Poza wypełnianiem funkcji hetmana polnego i później hetmana wielkiego koronnego, czyli dowódcy wojskowego, był posłem na Sejm, sędzią Trybunału, podkomorzym lwowskim, starostą hrubieszowskim i kałuskim, kanclerzem wielkim koronnym, kasztelanem kijowskim i wojewodą kijowskim.

Jego kariera polityczno-wojskowa wzrastała u boku innego znakomitego wodza, kanclerza i hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego, z którym młody Żółkiewski wyruszał na pierwsze swoje wojny. Od 1575 r. bierze udział w wielu zwycięskich wojnach i bitwach prowadzonych z Tatrami, Moskalami, Turkami, Kozakami, Niemcami, Szwedami, Mołdawianami i Wołochami.

Pierwszą jego poważniejszą wyprawą wojenną, jeżeli nie liczyć pogoni za Tatarami, była wojna ze zbuntowanym Gdańskiem, który nie chciał uznać elekcji królewskiej Stefana Batorego. 17 kwietnia 1577 r., w bitwie pod Lubieszowem koło Tczewa, wsławił się rozbiciem zaciężnych wojsk gdańskich. Dwa lata później rozpoczęła się 4-letnia wojna z Iwanem Groźnym o Inflanty, podczas których zdobyto Wielkie Łuki, Połock, Psków, Newel, Wieliż, Zawłóczę i inne. Żółkiewski wykazał się w czasie walk zarówno walecznością, kunsztem wojennym jak i zręcznością dyplomatyczną. Stał się zaufanym i prawą ręką hetmana Zamoyskiego. Po śmierci Batorego, okazał się on bardzo przydatnym kanclerzowi Zamoyskiemu, w pozyskiwaniu szlachty ruskiej do poparcia kandydatury na króla Polski, królewicza szwedzkiego Zygmunta Wazy. W wojnie domowej, w bitwach pod Krakowem i Byczyną, przyczynił się do zdobycia władzy królewskiej przez Wazę. Zdobył wtedy wielką chorągiew Habsburgów odnosząc ciężką ranę w nogę.

W 1595 r. brał udział u boku Zamoyskiego w wyprawie do Mołdawii, gdzie 18 października doszło do bitwy z siłami turecko-tatarskimi pod Cecorą. W wyniku jej zwycięskiego końca udało się zachować wpływy Polski w Mołdawii, zyskując od strony południowej granicy sojusznika.

Krótko po powrocie z Mołdawii Żółkiewski został wysłany przeciw zbuntowanym Kozakom, którzy zaczęli grabić majątki szlacheckie, okrutnie mordować szlachtę i urzędników królewskich. Kozacy oficjalnie poddani Rzeczypospolitej w praktyce czuli się wolnymi ludźmi i nie uznawali władz starostów, prowadząc nawet własną politykę zagraniczną. Żółkiewski nie chciał walki z Kozakami próbując zjednać ich do służby wojskowej, dla dobra Rzeczypospolitej. Niestety, Kozacy nie zaprzestali gwałtów, mordów i grabieży, w związku z czym hetman został zmuszony do wyprawy wojennej i w jej wyniku, po wielomiesięcznym pościgu dopadł ich warowny obóz nad rzeką Solaniną, zmuszając do kapitulacji. Doszło wtedy do niesubordynacji wojska i w rezultacie do rzezi Kozaków, nad czym sam Żółkiewski bardzo ubolewał.

W 1600 r. ponownie wyprawił się wraz z hetmanem Zamoyskim, tym razem na Wołoszczyznę, walnie przyczyniając się do pokonania hospodara Michała Walecznego pod Bukową. Dwa lata później przerzucił swe wojska do Inflant, gdzie przeprowadził wiele udanych operacji przeciw Szwedom, bijąc ich pod Rewalem i zdobywając Wolmar i Biały Kamień.

W 1609 r. Żółkiewski wysłany został wraz z korpusem interwencyjnym na pomoc polskim magnatom, którzy w 1604 r. ze swymi prywatnymi wojskami, wplątali się w wojnę dynastyczną w Rosji. Car rosyjski Wasyl Szujski korzystając z okoliczności wojny polsko-szwedzkiej, zawarł wtedy sojusz ze Szwecją, co dało pretekst królowi polskiemu Zygmuntowi III do wysłania wojsk królewskich przeciw Rosji. Liczył on, że dzięki temu zdobędzie koronę carów dla siebie, a następnie dzięki połączeniu sił Polski i Rosji odzyska tron w Szwecji. Ekspedycja Żółkiewskiego rozpoczęła okres długiej wojny polsko-rosyjskiej (1609-1618).

W początkowym okresie nastąpiło wielomiesięczne oblężenie Smoleńska. W jego wyniku carowi Szujskiemu udało się opanować sytuację i zebrać kilkudziesięciotysięczną armię, z którą ruszył na odsiecz Smoleńskowi. Żółkiewski nie chciał czekać na wojska rosyjskie i postanowił na czele 2000 żołnierzy wyjść im naprzeciw.

Siły hetmana po drodze wzrosły do 12 500 żołnierzy, w tym 4000 Kozaków Zaporoskich, natomiast Szujski wraz ze sprzymierzonymi siłami szwedzkimi miał 31 300 żołnierzy. Car i dowódcy jego armii czując się tak pewnymi swej przewagi militarnej i przyszłego zwycięstwa, że podzielili swe siły na dwie części, wysyłając 8 tysięczną forpocztę przodem. Żółkiewski wykorzystał ten fakt, nie pozwalając już do ponownego połączenia się rozdzielonych części armii rosyjskiej. Zablokował odziały przednie wojsk Szujskiego w obwarowanym obozie w Carewie Zajmiszczu siłami 4 500, głównie piechoty i Kozaków, a sam na czele 3 100 żołnierzy ruszył nocą do miejsca koncentracji głównych sił Szujskiego pod Kłuszynem.

Po dotarciu 4 lipca 1610 r. na miejsce stacjonowania Rosjan, Polacy zastali śpiącą jeszcze carską armię. Niestety sami musieli podciągnąć swoje rozciągnięte nocną marszrutą oddziały, a widok nadciągających sił polskich spowodował w obozie wroga szybką mobilizację i gotowość do bitwy.

Żółkiewski nie czekał jednak długo i szybko rzucił wojska do walki. Bitwa trwała 5 godzin i zakończyła się rozgromieniem wojsk carskich, rozbijanych licznymi atakami husarii. Świetnie wyszkoleni polscy żołnierze, wielokrotnie przewyższali swą walecznością przeciwników z armii rosyjsko-szewdzkiej. W ręce polskie wpadły liczne bogactwa, wiele chorągwi i uzbrojenia. Krótko po tej bitwie poddały się rosyjskie oddziały w Carowym Zajmiszczu, a zwycięski wódz polski ruszył na Moskwę, gdzie stanął 3 sierpnia uroczyście witany przez Moskwian. Dzięki rokowaniom Żółkiewskiego z bojarami, osiągnięto układ, w wyniku którego mogło dojść do polsko-moskiewskiej unii personalnej, z młodym królewiczem Władysławem Wazą, jako carem Rosji. Zygmunt III miał jednak przerwać oblężenie Smoleńska i zwrócić zajęte zamki rosyjskie.

Niestety król polski nie zgodził się na zawarcie pokoju na zasadach wypracowanych przez Żółkiewskiego i dalej prowadził oblężenie Smoleńska. Miasto zostało zdobyte przez wojska polskie dopiero 13 czerwca 1611 r., powracając po 97 latach do Wielkiego Księstwa Litewskiego. W Moskwie stanął polski garnizon, który stacjonował tam dwa lata. Hetman Żółkiewski 29 października 1611 r., uroczyście przyprowadził jeńców Szujskich, których zmusił do złożenia hołdu Zygmuntowi III Wazie.

Ostatnią wyprawą wojenną Stanisława Żółkiewskiego, była nieudana konfrontacja zbrojna z Turcją, na którą wyprawił się ze szczupłą garstką wojska. Doszło wówczas do nierozstrzygniętej bitwy pod Cecorą. W czasie odwrotu, w wyniku ucieczki z taboru polskiego części parobków i niekarnych żołnierzy, którzy rozerwali umocnienia, powstała wyrwa w obwarowaniu polskim co wykorzystali Tatarzy dokonując pogromu reszty wojska polskiego.

Hetman Stanisław Żółkiewski poległ w walce bohaterską śmiercią z 6 na 7 października 1620 r., wraz z wieloma swymi podkomendnymi. Na miejscu jego heroicznej śmierci, w okolicy polskiej wsi Laszki usypano duży kurhan, na którym jego syn, Jan Żółkiewski w 1621 r. wystawił pomnik z sentencją „Jakże słodko i zaszczytnie jest umrzeć za Ojczyznę”. 63 lata później, 12 września 1683 r. pod Wiedniem, śmierć hetmana pomścił jego wielki prawnuk Jan III Sobieski.

Hetman Stanisław Żółkiewski był nieprzeciętną postacią nawet na tle swej epoki. Był wybitnym rycerskim wodzem, walecznym żołnierzem, kierował się szlachetnym postępowaniem wobec pokonanych. W czasie wyprawy moskiewskiej okazał niezwykłą wręcz ludzkość i tolerancyjność religijną. Pierwszorzędny talent wodza łączył się w nim z szerokimi perspektywami męża stanu. Potrafił połączyć talenty dowódcze i polityczno-dyplomatyczne, wyciągając właściwe wnioski i nie wahając się bronić ich, nawet przed samym królem. Był człowiekiem niezmiernie surowych zasad moralnych, niezłomnej woli i rzadkiej bezinteresowności w służbie publicznej. Jako dobrze wykształcony miłośnik nauk, szczególnie cenił dzieła autorów starożytnych, których czytał w oryginale. Materialną pozostałością po wielkim hetmanie jest miasto Żółkiew, które wybudował jako siedzibę swego rodu, oraz różne pisma, w tym także z wypraw wojennych do Rosji.

Żółkiewski zdawał sobie sprawę ze słabości militarnej Rzeczypospolitej, wyjednując na Sejmie zwiększenie liczby stałego wojska kwarcianego, oraz starając się przyciągnąć do służby królewskiej Kozaków Zaporoskich. Za główne niebezpieczeństwo dla Rzeczypospolitej upatrywał państwo moskiewskie rządzone przez carskich despotów. Próbował połączyć w sojuszu oba państwa, jednak jego działania zostały zmarnowane przez ambicje króla Zygmunta III. Był pierwszym europejczykiem, który zdobył Moskwę i jedynym, który doprowadził do okupacji stolicy Rosji. W sytuacji krytycznej dla państwa nie szczędził swojego życia, zdrowia i majątku, przeznaczając go na opłacanie zaległego żołdu dla żołnierzy. Życie wielkiego hetmana upłynęło na ciągłych wojnach w służbie Ojczyźnie. Dla wielu współczesnych stanowić ono może niedościgniony wzorzec postępowania prawego, świadomego swych powinności wobec Ojczyzny przywódcy.

Król Władysław Warneńczyk pod Warną.

10 listopada 1444 r. pod Warną u wybrzeży Morza Czarnego, na terenie okupowanej przez Turków Bułgarii, doszło do wielkiej bitwy wojsk polsko-węgierskich króla Władysława III, z wojskami tureckimi sułtana Murada II. Do drugiej krucjaty przeciw Turkom, a tym samym do bitwy doszło w wyniku gorących namów papieża Eugeniusza IV i jego legata kardynała Juliana Cesariniego.

Polski władca przeświadczony o swym przyszłym, pewnym zwycięstwie zlekceważył wiele czynników, w tym m.in. i to, że miał zbyt szczupłe siły wystawione przeciw Turkom. Decydując się na wojnę zbagatelizował to, że do krucjaty nie przystąpiły oddziały, które pojawiły się w podczas walk w poprzedniej wyprawie. Nie dotarły m.in. posiłki serbskie, a także nie pojawiło się wielu panów węgierskich, zrażonych zerwaniem rozmów pokojowych, które dla Węgrów i Serbów były wyjątkowo korzystne. Król przeliczył się myśląc, że wojska tureckie stacjonujące w Anatolii nie zostaną na czas przetransportowane na pomoc Adrianopolowi, tureckiej stolicy regionu. Wojska chrześcijańskie nie otrzymały także znaczącej pomocy z Rzeczypospolitej.

Władysław II Jagiellończyk był królem czterech państw. Pod swoim berłem zebrał narody Polski, Litwy, Czech i Węgier. Długoletnia walka o korony na Węgrzech i w Czechach doprowadziły do zaniedbania spraw polsko-litewskich-ruskich. W kraju pozbawionym przez parę lat władcy, który przebywał na Węgrzech i Bałkanach wytworzyła się trudna sytuacja. Doszło do konfliktu pomiędzy Polakami i Litwinami na tle dynastycznym. Litwini źle patrzyli na wybór Władysława na króla Polski i widzieli na tym miejscu jego brata Kazimierza. Na pograniczu Śląska i Wielkopolski doszło do walk wywołanych atakiem śląskich stronników królowej węgierskiej Elżbiety, która przegrała wcześniej walkę o następstwo tronu węgierskiego z Władysławem II. Ponadto nastąpił niszczący najazd tatarski na ziemie ruskie. W związku z powyższym z samej Polski na pole bitwy dotarło tylko kilkuset ochotników.

Plan władcy polskiego i jego głównego sojusznika, gubernatora Węgier i wodza armii węgierskiej Jana Hunyadiego, polegał na opanowaniu Adrianopola zanim dotrą tureckie posiłki z Azji Mniejszej. Niestety flota papieska i państw włoskich nie potrafiła powstrzymać Turków i Murad szybko przerzucił swe wojska do Europy.

W tej sytuacji armia chrześcijańska zrezygnowała z forsowania gór bałkańskich i licząc na współdziałanie z flotą kardynała Condolmieriego, skierowała się w kierunku Morza Czarnego pod Warnę. 9 listopada 1444 r. wojska królewskie stanęły pod Warną, a dzień później drogę im zastąpiły trzykrotnie liczniejsze siły tureckie.

Bitwa miała bardzo dramatyczny przebieg. Po pierwszych sukcesach Turków Hunyadi pokonał oba skrzydła wojsk Murada i przegrupowywał oddziały do ostatecznego ataku na odwód złożony z janczarów, wśród którego znalazł się sam sułtan. Niestety w tym momencie ujawniła się młodzieńcza porywczość młodego, dwudziestoletniego, niedoświadczonego w rzemiośle wojennym monarchy. Jak przystało na prawego rycerza, król pragnął wykazać się w bitwie osobistą odwagą, męstwem i walecznością i nie czekając na przegrupowanie swych wojsk, ruszył ze szczupłym, nadwornym hufcem rycerzy na zwarte czworoboki janczarów. W wyniku tego nierozważnego ataku król poniósł śmierć. Zachęceni nagłą zmianą sytuacji Turcy ruszyli do kontrataku na wojska chrześcijańskie, które poruszone wiadomością o śmieci króla wpadły w panikę, straciły męstwo i zaczęły się cofać. Bitwa zakończyła się wielkim pogromem wojsk królewskich.

W wyniku nierozwagi polskiego władcy bitwa, która mogła być zwycięską obróciła się w kompletną klęskę wojsk polsko-węgierskich. Poprzez zlekceważenie przeciwnika zaprzepaszczone zostały szanse na zatrzymanie ekspansji tureckiej w Europie i wyparcie ich z kontynentu. Poprzez śmierć króla osłabieniu uległo także państwo polsko-litewskie.

W obronie postawy króla można wymienić młody wiek i brak wojennego niedoświadczenia. Istotne bardzo jest także to, że młodemu monarsze przyszło panować w specyficznej epoce, która kładła szczególny nacisk na rycerskie przymioty takie jak osobiste męstwo, odwaga i żądza sławy, co dla naszego króla uchodzącego za władcę rycerskiego, było nie bez znaczenia. Podobnych przykładów takiego zachowania rycerstwa można znaleźć więcej i to wszędzie tam, gdzie przyszło im walczyć.

Nieszczęsnego króla Władysława II zwanego odtąd Warneńczykiem otoczono kultem wielkiego rycerskiego władcy, który poległ w obronie chrześcijaństwa. Jedynym pozytywem tej klęski był fakt, że od tej pory zamilkły usta wrogów Polski, oczerniających Rzeczypospolitą o wspieranie pogaństwa i Turków. W 1935 r. Bułgarzy wystawili królowi pomnik-mauzoleum wykonany z przeróbki trackiego kurhanu grobowego.

Polacy w Czerniowcach w XX w.

Początek historii naszych rodaków w Czerniowcach i tym samym na Bukowinie sięga czasów bardzo odległych, bo już czternastego wieku, kiedy ziemie te do Polski przyłączył król Kazimierz Wielki, budując wiele zamków. Później panowali tu polsko-litewscy władcy z dynastii Jagiellońskiej, a po utracie tych ziem w 1497 r. za króla Olbrachta, cały obszar przeszedł na rzecz Mołdawii. Nie kończy się jednak oczywiście obecność Polaków na tym terenie, ponieważ przez wieki wspólnej historii szlaki Polaków wiodły do Mołdawii wielokrotnie. W tym czasie głównymi osadnikami byli rycerze i kupcy.

            Szczególnie licznie Polacy pojawili się na Bukowinie i w Czerniowcach w okresie zniewolenia, po zagarnięciu tego obszaru przez Austrię i przyłączeniu go do Galicji zamieszkałej głównie przez Polaków i Rusinów. W okresie tym nasi rodacy pomimo, że byli grupą dość liczną i o znacznej pozycji, nie byli społecznością uprzywilejowaną ze względu na swoje pochodzenie. Co więcej byli wręcz zmuszeni poprzez politykę Niemców i pozostałych nacji zamieszkujących Bukowinę do ciągłej walki z wynaradawianiem. Licznie zamieszkująca Bukowinę polska inteligencja: ziemianie, duchowni, nauczyciele, urzędnicy, przedstawiciele wolnych zawodów i rzemieślnicy, zamieszkała głównie w Czerniowcach zaczęła energicznie działać angażując się w różnego rodzaju przedsięwzięcia. Przede wszystkim Polacy zauważyli potrzebę powołania do życia własnych czasopism, które skutecznie walczyłyby o prawo do nauki w języku polskim w szkołach.

Inteligenci nadający ton życiu narodowemu i towarzyskiemu Polonii byli inicjatorami, założycielami i działaczami polskich organizacji i instytucji w Czerniowcach i na prowincji. Dzięki nim powstały w Czerniowcach takie instytucje skupiające i jednoczące bukowińską Polonię jak: Gazeta Polska, Dom Polski, Towarzystwo Polskie Bratniej Pomocy, Czytelnia Polska, Bukowińskie Koło Polskie, Polskie Towarzystwo Zaliczkowe i Oszczędności, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, Towarzystwo akademików polskich „Ognisko”, Koła Towarzystwa Szkoły Ludowej zakładające własne szkoły i bursy. Wszystkie te instytucje, organizacje i związane z nimi dzieła miały na celu skuteczną walkę o powstrzymanie wynaradawiania Polaków.

Polonia polska na Bukowinie weszła w dwudziesty wiek okrzepła i zwarta, z liczną i świadomą swych zadań inteligencją. Niestety wszystko to miało się zmienić wraz z wybuchem I wojny światowej, w czasie której życie polityczne zamarło niemal całkowicie. Czerniowieccy Polacy nie szczędzili też wysiłków na rzecz odzyskania przez Polskę niepodległości i wspomogli czyn niepodległościowy, organizując kompanię złożoną z polskiej młodzieży, która zasiliła Legiony Polskie. Ponadto, Polacy wspomogli wielką pomocą oddziały wojskowe gen. Lucjana Żeligowskiego, które aż spod Odessy kierowały się do odrodzonej Polski.

Wraz z odchodzącym Wojskiem Polskim, do odrodzonej już wtedy Ojczyzny, samorzutnie do wyjazdu organizowały się liczne grupy Polaków, różnych stanów i zawodów, głównie jednak inteligencji. Przez to, ubyło wielu wybitnych działaczy polonijnych, którzy decydowali o spoistości i prestiżu żywiołu polskiego.

Z chwilą zakończenia wojny, cała Bukowina wraz z Czerniowcami znalazły się w granicach Rumunii, a polska mniejszość stanowiąca na Bukowinie pod względem liczebności piątą grupę narodowościową (5,5 % ludności regionu), stała się nic nieznaczącą grupą stanowiącą 0,4 % ludności w całej zjednoczonej Rumunii.

W związku z powyższym mniejszość polska mocno straciła na znaczeniu, a wśród pozostałej polskiej inteligencji zapanowała dezorientacja i rozbicie. Nastąpił okres tarć i wewnętrznych animozji wśród Polaków, co uzewnętrzniało się w zmianach nazwy głównych jej organizacji. W 1925 r. powstała Polska Rada Narodowa w Wielkiej Rumunii, która przerodziła się w Związek Polaków w Rumunii. Obok tego od 1927 r. istniała Polska Rada w Rumunii i przez jakiś czas Koło Polskie. W 1932 r. powstał Związek Stowarzyszeń Polskich w Rumunii.

Cała ta sytuacja spowodowała falę wynaradawiania wśród górali czadeckich zamieszkałych na Bukowinie, którzy narażeni zostali na działalność słowackich agitatorów wmawiających góralom, że są spolonizowanymi Słowakami. Działalność ta została zahamowana poprzez prężną mobilizację i kontr działanie polskiej inteligencji zamieszkałej głównie w Czerniowcach. Słowacka agitacja spowodowała jednak poważne osłabienie żywiołu polskiego.

Sytuacja znacznie zaczęła się poprawiać dzięki powstaniu Polskiej Macierzy Szkolnej, założonej przez profesora polskiego gimnazjum w Czerniowcach Adolfa Szymonowicza. Utworzono wtedy liczną sieć polskich szkół, które zahamowały negatywne skutki wynaradawiania. W latach 30-tych w miejsce Polskiej Macierzy Szkolnej powstał Polski Związek Szkolny założony przez konsula RP Mieczysława Grabińskiego. W 1932 r. powstał w Czerniowcach Związek Stowarzyszeń Polskich w Rumunii, co jednak nie uzdrowiło już życia Polonii.

Ostateczny kres funkcjonowaniu tak licznej Polonii na Bukowinie zadała agresja sowiecka na Rumunię w 1939 r. i ostatecznie aneksja większości tego terytorium do ZSRR. W wyniku agresji sowieckiej doszło do eksterminacji inteligencji polskiej i wywózki większości Polaków z terenu Bukowiny. Po 1945 r. Bukowina została podzielona i większa część z Czerniowcami znalazła się w ZSRR, a reszta przypadła Rumunii.

Zarówno komuniści w ZSRR jak i w Rumunii, utrudniali działalność pozostałych na obszarze tych państw Polaków. Pomimo tego, czerniowieccy Polacy organizujący się głównie przy Kościele Katolickim, walczyli o zachowanie polskości. Wyrażało się to przede wszystkim w prowadzeniu działań na rzecz odzyskania kościoła p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego. Walki z władzami komunistycznymi o zwrot kościoła trwały aż do 1989 r., kiedy to oddano go wiernym. W latach 90-tych, po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę, nieliczna Polonia, która się ostała w Czerniowcach i na Bukowinie, wznowiła działalność polonijną.

Reaktywowano działalność Domu Polskiego i powołano do życia Obwodowe Towarzystwo Kultury Polskiej im. Adama Mickiewicza w Czerniowcach. Przy tych organizacjach zaczęło się odradzać dziedzictwo kulturowe Polonii bukowińskiej. W samych Czerniowcach tylko powstało kilka polskich zespołów folklorystycznych jak Bukowiński Zespół Pieśni i Tańca, Zespół folklorystyczny „Echo Prutu”, Młodzieżowy Zespół Folklorystyczny „Bukowińskie Malwy”, Wokalnoinstrumentalny Zespół Taneczny „Bukowińskie Kolory” i Dziecięcy Zespół Folklorystyczny „Kwiaty Bukowiny”.

Wymienione organizacje i zespoły oraz odrodzone w Czerniowcach w 2007 r. czasopismo Gazeta Polska Bukowiny, która kontynuuje tradycje Gazety Polskiej sprzed wojny, dają nadzieję by przypuszczać, iż życie polskie na tym terenie nie zaginie. Spora w tym zasługa przedstawicieli lokalnej inteligencji polskiej, która po okrutnych czasach wojny, okresie, w którym starano się unicestwić polskość na tym terenie, odradziła się i podjęła trud odbudowania życia polskiego. Obecnie na Bukowinie żyje 5 tys. Polaków z czego połowa w Czerniowcach.

Polacy w Kołomyi w XX w.

Kołomyja – miasto leżące na Huculszczyźnie, nad rzeką Prut w czasach I Rzeczypospolitej podlegające pod województwo ruskie w Ziemi Halickiej, stało się stolicą Pokucia (od nazwy małego miasteczka Kuty). Po 1918 r. znalazło się w granicach województwa stanisławowskiego odrodzonej Polski. Miasto zostało założone w 1215 r. przez króla halickiego Kolomana, węgierskiego królewicza, syna Andrzeja II, osadzonego na tronie dzięki wspólnej polsko-węgierskiej akcji militarnej. W 1340 r. Kołomyja należąca do Rusi Czerwonej, wraz z całym regionem została przez króla Kazimierza Wielkiego przyłączona do Królestwa Polskiego. Prawa miejskie otrzymała pod koniec panowania króla Kazimierza w okresie 1260-70 r., a swój złoty okres przeżywała w latach panowania w Polsce trzech pierwszych Jagiellonów.

kolomyja_rynek

Miasto w przeszłości wielokrotnie przechodziło z rąk do rąk kolejnych zdobywców: Rusinów, Polaków, Tatarów, Turków, Litwinów, Mołdawian czy Węgrów. Wielokrotnie też było niszczone głównie przez Tatarów, Turków, Mołdawian i Kozaków. Pomimo ciągłych najazdów, wojen i zniszczeń Polacy regularnie odbudowywali je z ruin zasiedlając nowymi mieszkańcami.

Niestety rozwój regionu i miasta został zahamowany poprzez agresję Prus, Rosji i Austrii, które dokonały rozbiorów Polski. W 1772 r. Kołomyję i całą Huculszczyznę zagrabili Austriacy dokonując wraz z Prusakami i Moskalami pierwszego rozbioru ziem polskich. Austriacy usunęli wtedy ostatniego starostę Rafała Chołoniewskiego.

Pomimo obcej okupacji życie polskie rozwijało się na tym terenie dalej, a sama Kołomyja wydała wielu wybitnych Polaków, którzy przysłużyli się polskiej kulturze, nauce i życiu społeczno-politycznemu, odrodzonej w 1918 r. Polski.

Na początku XX w. przed I wojną światową miasto liczyło już ok. 45 tys. mieszkańców, w tym Polacy po Żydach (20 tys.) stanowili drugą grupę narodowościową (15 tys.), przed Rusinami (9 tys.) i Niemcami (1 tys.).

Krótko po wybuchu I wojny światowej, 15 września 1914 r. do Kołomyi weszli Rosjanie, a w wyniku licznych walk miasto zostało mocno zniszczone. 8 maja 1915 r. w Kołomyi powołano do życia II Brygadę Legionów Polskich, zwaną później Karpacką lub też Żelazną. Jej ułani wsławiali się 13 czerwca 1915 r. brawurową szarżą przeciwko wojskom rosyjskim w bitwie pod Rokitną.

            O tereny Pokucia w okresie 1918-1919 r. Polacy walczyli z Ukraińcami. Pod kołomyjską wsią, dziś dzielnicą Kołomyi – Kosaczów, Ukraińcy dokonali wtedy zbrodni na polskich jeńcach-zakładnikach, głównie miejscowych inteligentach, których zamorzono głodem.

            Po I wojnie światowej i zwycięskich walkach z Ukraińcami i bolszewikami, miasto znalazło się w granicach Polski w województwie stanisławowskim. W czasach II Rzeczypospolitej Kołomyję zamieszkiwało 41 097 mieszkańców z czego 15 tys. Polaków, 16 tys. Żydów, 10 tys. Rusinów.

Kołomyja zyskała sławę uzdrowiskowego kurortu, co znacznie wpłynęło na jej rozwój. Bardzo ważnym czynnikiem spajającym to miasto z Polską był stacjonujący tu 49 Huculski Pułk Strzelców, powstały we Francji jako jednostka piechoty Armii Polskiej. Część żołnierzy pułku wywodziła się z Huculszczyzny, a w czasie wojny polsko-bolszewickiej właśnie z Kołomyi i okolic szły uzupełnienia pułkowe. Właśnie dlatego w odrodzonej już Polsce postanowiono, że garnizonem dla pułku będzie właśnie to miasto. 12 kwietnia 1937 r. I batalion otrzymał wyróżniającą nazwę Huculski Batalion Legionów Polskich, na pamiątkę walk kompanii Hucułów. Legioniści-Huculi walczyli pod dowództwem kapitana Szarauca. Na zachowanej fotografii z tego okresu doliczono się ok. 120 Hucułów w strojach ludowych.

Dla specjalnego zaznaczenia powiązań Polski i Górali Huculskich, nad wejściami do sal żołnierskich poszczególnych kompani I batalionu, wisiały herby szlacheckie żołnierzy pochodzących z polskiej zagrodowej szlachty huculskiej. Z tego powodu nieformalnie I batalion nazywano szlacheckim. Społeczność Kołomyi bardzo zżyła się z tym wojskiem, które na wzór strzelców podhalańskich, otrzymało góralskie kapelusze huculskie z piórami cietrzewimi i peleryny. W 1922 r. społeczność miasta ufundowała pułkowi sztandar, którego wręczenia uroczyście dokonał Marszałek Piłsudski. W 1939 r. żołnierze tego pułku bijąc się z Niemcami od Bochni aż po Lwów zapisali piękną kartę w złotej księdze Wojska Polskiego.

W okresie niepodległej Polski w Kołomyi działał Sejmik Hucułów i Szlachty Zagrodowej, który uchwalił święto pułkowe 49 HPS świętem Hucułów. W dwudziestoleciu międzywojennym rozbudowano Muzeum Pokuckie, które jeszcze pod koniec XIX w. założył hrabia Edmund Starzeński. Muzeum zgromadziło w swych podwojach duże zbiory rękodzielnictwa huculskiego, które w większości przetrwało II wojnę światową. W 1931 r. Polacy wystawili pomnik Franciszkowi Karpińskiemu, pochodzącemu z tych okolic wybitnemu poecie liryczno-religijnemu z przełomu XVIII i XIX w., który był autorem wielu pięknych polskich kolęd i pieśni religijnych.

Innym równie ciekawym, a zarazem pięknym świadectwem świadczącym o polskości tego miasta jest niestety zaniedbana mocno już, największa na Pokuciu nekropolia polska, na której pochowano wielu wybitnych przedstawicieli miasta z okresu zaborów i okresu międzywojennego.

            W 1939 r. do Kołomyi wkroczyli sowieci, którzy wprowadzili okrutny terror. Dokonano wtedy aresztowań wśród polskiej inteligencji, urzędników, wojskowych i tych wszystkich, których wg komunistów należało zniszczyć jako wrogów „ludu pracującego”. Wymordowano oraz deportowano wtedy do ZSRR większość polskiej elity miasta. Od 1942 r. na terenach Podola, Wołynia i Małopolski doszło do wielkiej akcji ludobójstwa głównie na Polakach, dokonanych przez bandy UPA. Oczyszczanie terenu z elementu polskiego okazało się bardzo skuteczne, ponieważ zbrodniarze korzystali z materiałowego zaopatrzenia i militarnego wsparcia Niemców. Świadkowie tych dni wspominają o licznych przypadkach zabójstw Polaków na terenie samej Kołomyi.

            Po drugiej wojnie światowej Kołomyja jak też całe Podole znalazło się w granicach ZSRR, a od 1991 w niepodległej Ukrainie. Pomimo burzliwej historii w Kołomyi do tej pory żyje społeczność polska skupiona przy Parafii Rzymskokatolickiej p.w. Ignacego Loyoli, Polskim Towarzystwie Kulturowym im. Adama Mickiewicza i Towarzystwie Kultury Polskiej „Pokucie” w Kołomyi. W 1995 r. do parafii należało 500 osób polskiego pochodzenia. Pomimo tak burzliwej historii tak miasta, jak i Polaków tam żyjących, tych kilkaset osób daje nadzieję na podtrzymanie pamięci, o tętniącej prężnie i kwitnącej niegdyś tam polskości. Tak ważnymi zatem są częste kontakty Polaków z Kraju z tymi, którzy Polski nie opuścili i dochowali jej wierności.

Rajd Wschodni 2011 „ŚLADAMI POLAKÓW W RUMUNII”

 

Szczęśliwie zakończyliśmy nasz Rajd Wschodni 2011 „ŚLADAMI POLAKÓW W RUMUNII”. Wzięło w nim udział 46 osób.

Jednym z głównych celów rajdu było oddanie hołdu naszemu wielkiemu hetmanowi – Stanisławowi Żółkiewskiemu. Złożyliśmy kwiaty i zapaliliśmy znicze przy jego grobie w Żółkwi, a także w miejscu gdzie zginął nad Dniestrem, na terenie obecnej Mołdawii we wsi Bierezowka.

Z wielkim podziwem patrzyliśmy na naszych Rodaków w Rumunii, którzy przez ponad 10 pokoleń zachowali język swoich przodków i cały czas Polskę mają w sercu.
Byliśmy goszczeni również przez Polaków na Węgrzech. To bardzo wzruszające, że mówią po polsku pomimo, że trafili na te tereny w roku 1717.

Dziękuję wszystkim Uczestnikom za stworzenie wspaniałej atmosfery rajdowej i dzielne pokonywanie kolejnych etapów, które nie zawsze okazywały się łatwe, chociaż pogoda bardzo nam sprzyjała.
Bardzo dziękuję również Osobom, które nas gościły podczas rajdu. Wszędzie spotykaliśmy się z wielką życzliwością i gościnnością. Wierzę, że wspólne przeżycia zarówno Rajdowiczów, jak i tych których odwiedziliśmy będą miały owoce w przyszłości.

Rafał Lusina

 

Głównym celem rajdu było poznanie historii i odwiedzenie Polaków zamieszkałych na rumuńskiej Bukowinie.

Ważnym miejscem naszej podróży była również Odessa, w której znaleźliśmy ślady naszych sławnych Rodaków i poznaliśmy historię związanych z nimi miejsc.

Spotkaliśmy się także z Polakami w Mołdawii i dotarliśmy do miejsca śmierci hetmana Stanisława Żółkiewskiego.


Ktoś powiedział o Odessie
:
„Czy można ją z jakimś miastem porównać? Ja nie potrafię. Odessa kojarzy mi się jedynie z kobietą. Taką, wobec której nikt nie pozostanie obojętny. To nie kobieta z okładki, piękna, pięknem sztucznym, bez własnej osobowości, ale taka od której bije czar i urok. Wyrazista, silna indywidualność. Taka jest dla mnie Odessa. Miasto, jedyne w swoim rodzaju.”

O hetmanie Stanisławie Żółkiewskim:
W obliczu nieuchronnej klęski jeden z polskich żołnierzy przyprowadził Żółkiewskiemu wierzchowca i radził hetmanowi ratowanie się ucieczką. Hetman Żółkiewski przebódł konia szablą i powiedział: „Będę walczył do końca a po śmierci chociaż swoim ciałem utrudnię dostęp nieprzyjacielowi do Ojczyzny”. Zginął w walce a jego głowa nadziana na pikę została wysłana sułtanowi.


TRASA RAJDU WSCHODNIEGO 2011 – UKRAINA, MOŁDAWIA, RUMUNIA, SŁOWACJA.

3400 km

 

 

Zainteresowanym polecamy zapoznanie się z interesującym artykułem Pawła Kochańskiego dotyczącym polskiego osadnictwa na terenach Bukowiny na przestrzeni wieków, który wzmaga poczucie dumy z naszych korzeni oraz dokonań naszych przodków w tym zakątku świata.

Polecamy również:

http://www.travelforum.pl/mini-przewodnik-po-rumunii/3559-polonia-w-rumunii-polskie-domy-wioski.html
http://www.wspolnota-polska.org.pl/index.php?id=kw7_2_20

http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Cecor%C4%85_%281620%29
http://www.zakorzenienie.most.org.pl/za9/04.htm
http://www.wspolnota-polska.org.pl/index.php?id=kw3_5_14

Rajd „Dla Leszka”

Rajd dookoła Polski „Dla Leszka”

 

Wiesław Świątkowski organizuje Rajd dedykowany Leszkowi, który jest ofiarą wypadku samochodowego. Wspieramy Wiesława w organizacji Rajdu zorganizowanego pod tak szczytnym celem. Zapraszamy do udziału w tym ciekawym wyjeździe pokazującym osobliwości różnych rejonów Polski, również miłośników 4 kółek. Szczególnie mile widziani są Ci 4×4.

 

W dniach od 1 do 8 lipca 2011 odbędzie się rajd dookoła Polski. Celem rajdu będzie zbiórka pieniędzy na rehabilitację dla Leszka.

Plan rajdu

Dzień 1
14:00 Zbiórka w Karczmie „Bakara”, ul. Piwna (koło Piastowa)
15:00 Wyjazd do wsi Stawowiczki, do przejechania ok. 130 km (miejsce zamieszkania Leszka)
Wieczorem zakwaterowanie w motelu „Oaza” (www.stacja24h.pl), grill u Leszka.

Dzień 2
09:00 Wspólne śniadanie w szkole, do której chodził Leszek
10:00 Wyjazd do Sanoka, do przejechania ok. 250 km
Przyjazd na kolację, czas wolny, zwiedzanie starówki Sanoka.

Dzień 3
08:00 Śniadanie
09:00 Wyjazd. Do przejechania ok. 300 km, przejazd „małą obwodnicą bieszczadzką”. Do przejechania ok. 400 km. Udajemy się do Istebnej (koło Cieszyna)
Wieczorem kolacja i grill.

Dzień 4
08:00 Śniadanie
09:00 Wyjazd. Przejazd przez Wrocław, jedziemy do miejscowości „Dymaczewo Nowe”, zakwaterowanie w hotelu „Szablewski” nad jeziorem.
Spędzimy tu dwa dni, zwiedzając okolicę po której oprowadzi nas Krzysio Cerkiewicz.

Dzień 5
08.00 wyjazd z Dymaczewa
10.00 do 12.00 zwiedzanie Międzyrzeckiego Rejonu Umocnień
18 zł, przewodnik dla całej grupy 45 zł

www.bunkry.lubrza.pl
12.15 wyjazd do Poznania
14.15 do 15.15 zwiedzanie Fort VII pierwszy obóz koncentracyjny na terenach polskich
wstęp wolny

www.muzeumniepodleglosci.poznan.pl
15.20 Stadion pierwsza arena Euro 2012 – być może ze zwiedzaniem
16.00 do 18.00 zwiedzanie browaru z degustacją
bilet: 12 zł

www.kp.pl
18.15 wyjazd na Stary Rynek
19.15 pokaz – makieta dawnego Poznania
bilet 14 zł

www.makieta.poznan.pl
19.45 przejazd do Starego Browaru
20.00 zwiedzanie Starego Browaru być może wraz z przewodnikiem
wstęp wolny

www.starybrowar5050.com
Później czas wolny np. powrót na Stary Rynek i wybór jakieś knajpki, a jest w czym wybierać około 100 różnych kawiarni, restauracji, klubów i barów.

Dzień 6
8.00 wyjazd z Dymaczewa
8.45 do 10.15 zwiedzanie Ostrowa Tumskiego wraz z Katedrą (z przewodnikiem)
www.katedra.archpoznan.org.pl
10.30  do 11.40 wzgórze św. Wojciecha, zwiedzanie kościoła, krypty zasłużonych Wielkopolan i cmentarz ( z przewodnikiem)
11.55 Ratusz poznański i koziołki
http://www.poznan.pl/mim/public/turystyka/pages.html?id=37&ch=50&p=92&instance=1017〈=pl&lhs=publications&rhs=publications

13.30 do 14.15 synagoga, mury miejskie i góra Przemysła ( z przewodnikiem)

http://www.poznan.pl/mim/public/turystyka/object.html?id_cz=0&id_klasy=2575&id_obiektu=41240〈=pl&lhs=chapters&rhs=search
14.30 do 15.00 zwiedzanie kościoła franciszkanów
http://www.poznan.pl/mim/public/turystyka/pages.html?id=37&ch=50&p=81&instance=1017

15.15 do 16.00 Muzeum Powstania Wielkopolskiego
cena 4 zł

http://www.muzeumniepodleglosci.poznan.pl/index.php?module=htmlpages&func=display&pid=14

16.15 do 17.30 Muzeum Poznańskiego Czerwca 1956, Zamek Cesarski, plac Adama Mickiewicza
cena 4 zł

http://www.muzeumniepodleglosci.poznan.pl/index.php?module=htmlpages&func=display&pid=14

18.00 do 19.00 zwiedzanie Fary i podziemia- największy przykład architektury barokowej w Polsce ( z przewodnikiem)
http://www.fara.archpoznan.org.pl/

Dzień 7
09:00 Śniadanie
10:00 Wyjazd, kierunek Gniezno. Przejazd przez starówkę Poznania, z krótkim postojem w centrum.
Zwiedzanie Gniezna. Po drodze zakwaterowanie w hotelu „Victoria” w miejscowości Łubowo.
Kolacja we własnym zakresie w Gnieźnie. (Pobyt w hotelu ze śniadaniem w cenie)

Dzień 8
08:00 Śniadanie
09:00 Wyjazd. Do przejechania 170 km do Łodzi. Pobyt na ulicy Piotrkowskiej. Przejazdem przez Łódź kończymy rajd.

 

* Przejeżdżając przez miejscowości będziemy rozdawać ulotki zachęcające do pomocy Leszkowi, który jest podopiecznym fundacji „A MOŻESZ”

** Trasa rajdu będzie wynosić ok. 1500 km.

*** Koszt noclegów i posiłków wynosi 540zł, taką kwotę należy przelać na konto do 15-go maja, z dopiskiem w tytule ,,Rajd dla Leszka”:

KONTO:

Wiesław Świątkowski
ul. Pokoju 12a
05-820 Piastów
nr konta: 81 1140 2017 0000 4102 0433 4850

Kontakt tel. 604 728 823
e-mail: wieslaw.swiatkowski@wp.pl 

Jeden dzień zmienił jego życie… Jeden procent Twojego podatku może dać mu nową szansę…

Leszek ma niespełna 21 lat. 20 lipca 2008 roku miał wypadek samochodowy. Doznał urazu głowy i obrzęku mózgu. Jest częściowo sparaliżowany, wymaga stałej opieki. Między pobytami w szpitalach i ośrodkach rehabilitacyjnych jest pod opieką swojej Mamy, siostry i młodszego brata. Stowarzyszenie MOŻESZ udziela wsparcia Leszkowi i jego rodzinie – także dzięki Tobie! W odpowiednim miejscu zeznania podatkowego PIT wystarczy wpisać: Stowarzyszenie „MOŻESZ” na rzecz psychoprofilaktyki i rozwoju dzieci i młodzieży KRS: 0000124097 wpisać wyliczoną kwotę 1%. W uwagach informacji uzupełniającej trzeba wpisać: dla Leszka BUCZYŃSKIEGO

 

Rajd do Pragi i na Dolny Śląsk

Szczęśliwie zakończyliśmy nasz rajd „Do Pragi i po Dolnym Śląsku”. Dziękujemy wszystkim uczestnikom Rajdu i osobom, które nas gościły i wspierały w jego przygotowaniu.

Oprócz Pragi odwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc związanych zarówno z najstarszą historią Polski i Czech (Libice – miejsce urodzenia św. Wojciecha, patrona Polski) skąd przywieźliśmy kamień, który zamierzamy przekazać na Lednicę na zakończenie sezonu motocyklowego 2011. Ponadto odwiedziliśmy miejsca  związane z drugą Wojną Światową (obóz koncentracyjny Gross-Rosen w Rogoźnicy oraz podziemne fabryki budowane przez Niemców w górach Sowich). Byliśmy także na św. Górze w Gostyniu. Rajd zakończyliśmy w Poznaniu w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych, uczestnicząc czynnie w uroczystościach zorganizowanych przez Wojsko z okazji Dnia Dziecka. („Jak Czarniecki do Poznania”). Na festynie organizowaliśmy wiele konkursów dla dzieci, nagradzając je licznymi nagrodami i upominkami.

Dziękujemy kadrze oficerskiej za gościnę i pomoc w zorganizowanym przez nas konkursie dla dzieci. Wielkie wyrazy uznania dla wszystkich, którzy przygotowali i czynnie uczestniczyli w uroczystości w CSWL imienia Stefana Czarnieckiego.

 

Linki do odwiedzanych miejsc:

Miejsce urodzenia św. Wojciecha
Muzeum motocykli Jawa
Muzeum Sztolni Walimskich
Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa

Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy
Święta Góra Gostyńska
Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych

Rajd Wschodni 2010 Katyń

Podsumowanie rajdu

13 sierpnia zakończyliśmy szczęśliwie organizowany przez nasze Stowarzyszenie motocyklowy Rajd Wschodni, w tym roku do Katynia i Smoleńska. W rajdzie wzięły udział 32 osoby na 22 motocyklach. Odwiedziliśmy po drodze ważne miejsca historyczne a także wspaniałych Polaków mieszkających na Białorusi i w Smoleńsku. Spotkaliśmy na trasie również wielu życzliwych Białorusinów i Rosjan.
To co zobaczyliśmy w miejscu tragedii na lotnisku w Smoleńsku mocno zapadło w pamięć wszystkim uczestnikom naszego Rajdu. Do tej pory leżą szczątki salolotu i garderoby ofiar. To wstrząsające.
Dziękujemy wszestkim osobom, które pomogły w organizacji i podczas Rajdu. Dziękujemy uczestnikom za patriotyczną postawę, która pozostawiła u osób, które nas gościły wiele miłych i krzepiących serca wspomnień.

15.08.2010

SPRAWOZDANIE Z RAJDU

ZDJĘCIA Z RAJDU

Zapraszamy także do lektury zewnętrznego artykułu poświęconego Rajdowi oraz obejrzenia zdjęć zamieszczonych w pewnym ostrołęckim portalu.

Sprawozdanie z Rajdu Wschodniego

Piątek, 6 sierpnia 2010r.

W Poznaniu o godz. 8.00 uczestnicy rajdu złożyli kwiaty pod Pomnikiem Katyńskim i wyruszyli przez Konin, Płońsk, Ciechanów i Białystok do Sokółki, gdzie na godzinę 18.00 wyznaczono spotkanie wszystkich uczestników. To właśnie w Sokółce na ulicy Wodnej, nad jeziorem spotkali się wszyscy uczestnicy rajdu. Powitał nas znakomitą kolacją przyjaciel wszystkich wschodnich wypraw motocyklowych i uczestnik wielu – Jacek Kucharewicz Ponieważ wieczór był piękny a woda w jeziorze ciepła, niektórzy z nas spłukali kurz polskich dróg kąpiąc się w jeziorze. Po kolacji prezes naszego stowarzyszenia i pomysłodawca całego przedsięwzięcia Rafał Lusina przypomniał cele rajdu i omówiliśmy trasę. Przedstawił osoby funkcyjne i podział na grupy. Wszyscy przyglądaliśmy się sobie z zaciekawieniem, ponieważ nie wszyscy się znaliśmy (dla kilku osób była to pierwsza, tak duża motocyklowa trasa).

Sobota, 7 sierpnia 2010r.

Pobudka ok. godz. 6.00, śniadanie i wyjazd już w grupach o godz. 7.30. Na granicy w Kuźnicy Białostockiej niespodzianek nie było, ponieważ tak jak się spodziewaliśmy, każdy z nas musiał wypełnić nieskończoną ilość druków i podejść do kilku okienek, gdzie miłe panie Białorusinki spokojnie wykonywały swoje czynności odprawiając każdy motocykl i każdego motocyklistę. Po ok. trzech godzinach byliśmy na Białorusi i szybko okazało się, że nie wszyscy posiadacze GPS mogą polegać na swoich przyrządach, ponieważ tam one nie działają!!!

Po około 1,5 godz. jazdy przyjechaliśmy do małej wioski – Stare Wasiliszki, gdzie urodził się i mieszkał do 18 roku życia nasz wspaniały artysta i dla wielu z nas niekwestionowany król polskiej piosenki – Czesław Niemen. Dom rodzinny Czesława Niemena stoi frontem do ulicy (większość domów na Białorusi zwrócona jest szczytem do drogi), drewniany, bardzo skromny i obecnie pusty (brak jakichkolwiek eksponatów), chociaż miejscowi dbają o niego, bo w oknach wiszą białe, świeżo krochmalone, wyszywane zasłonki. Jest również mała tabliczka informująca o tym, że jest to muzeum. Jest to miejsce odwiedzane przez Polaków, bo przy drzwiach stał w wazonie bukiet już zwiędłych biało-czerwonych goździków. Każdy z nas zadumał się trochę. Jeden z kolegów, motocyklistów włączył wspaniałą piosenkę „Jednego serca” i zrobiło się bardzo nostalgicznie. Gdy tak staliśmy przed tym małym domkiem podszedł do nas starszy mieszkaniec wioski i od niego dowiedzieliśmy się o tym, że dalsi krewni Czesława Niemena jeszcze tam mieszkają. Opowiedział nam o tym jak mieszkańcy wioski walczyli o kościół. Mówił, że mógłby dużo mówić o tych ciężkich latach, ale za każdym razem jak o tych zdarzeniach opowiada serce go boli (wymownie złapał się za klatkę piersiową). Było to niesamowite spotkanie.

Następnym etapem naszej podróży był Nowogródek, a szczególnie Dom Mickiewicza. Mały dworek stoi otoczony parkiem, zadbany i piękny. Zgromadzono tam pamiątki po naszym wielkim poecie. Ponieważ była to sobota wiele par nowożeńców przechadzało się po parku robiąc sobie zdjęcia. Niektóre pary i ich goście zainteresowały się naszymi motocyklami i piękne dziewczyny (nasi panowie jeszcze kilka dni potem wspominali ich urodę) w uroczystych strojach siadały na motocykle pozując do zdjęć. Do Zaosia, miejsca urodzenia Adama Mickiewicza, z Nowogródka jechaliśmy niecałą godzinę. To miejsce przeurocze, odtworzono dom i jego obejście, zgromadzono tam zdjęcia i pamiątki rodziny naszego wieszcza. Zaosie zapadnie nam na długo w pamięć poprzez postać przewodnika, pana, który niezwykle barwnie, z wielką dbałością o prawdę historyczną, „wschodnią polszczyzną” opowiadał o rodzinie Adama Mickiewicza, czasach w których żył i nim samym.

Ten długi i bogaty w wydarzenia dzień zakończyliśmy w Baranowiczach w Domu Polskim. Przywitała nas tam szefowa pani Teresa Sieliwończyk i młodzież. Zostaliśmy poczęstowani białoruskim chlebem z masłem i czosnkiem a młody człowiek przy akompaniamencie gitary śpiewał dla nas polskie piosenki. Pani Teresa mówiła o trudnościach z jakimi borykają się tamtejsi Polacy. Mówiła też, że w ostatnich latach wsparcie z Polski jest niestety minimalne. Obecnie w Domu Polskim prowadzone są zajęcia popołudniowe i sobotnio-niedzielne dla dzieci, młodzieży i osób starszych. Sukcesem osób działających tam jest przygotowanie merytoryczne i formalne młodzieży do rozpoczęcia studiów na polskich uczelniach.

Niedziela, 8 sierpnia 2010r.

Pobudka ok. godz. 6.00, wyjazd o 7.00 do Nieświerza. Zaparkowaliśmy motocykle na parkingu strzeżonym przez miłą panią, która powiedziała, ze prawie wszyscy tam mieszkający to nie Białorusini lecz Litwini. Zamek Radziwiłłów góruje nad miasteczkiem, jest remontowany za pieniądze Unii Europejskiej i robi duże wrażenie. Wchodząc na ogromny dziedziniec czuje się potęgę rodu Radziwilłów. Do środka nie wchodziliśmy, ponieważ obecnie trwa remont. Godzinę drogi od Nieświerza jest miasteczko Mir a w nim zamek należący do 1940r. również do Radziwiłłów. Oprowadziła nas po nim pani przewodnik mówiąca nieźle po polsku. Tam było wielu zwiedzających nie tylko zamek ale również małą cerkiew z podziemnymi kryptami, gdzie pochowano Radziwiłłów.

Tutaj podzieliliśmy się na dwie grupy – jedna pojechała do Orszy przez Mińsk, druga, tych którzy już kiedyś w Mińsku byli, bezpośrednio do Orszy.

Orsza to miasto pod którym w roku 1514 stoczono bitwę pomiędzy wojskami polsko-litewskimi a moskiewskimi, tam zajechaliśmy do parafii katolickiej, gdzie czekała na nas przepyszna kolacja przygotowana przez parafian bardzo energicznego księdza Walerego Młodzież przygotowała przedstawienie, a do zabawy wciągnęła motocyklistów. Ksiądz odprawił mszę świętą m. in. za dziadka jednego z nas wywiezionego przez Rosjan do Orszy i tam zmarłego. Spaliśmy w niedawno wybudowanej dzięki pomocy polonii amerykańskiej kaplicy. Opowiadano nam, że chcieli się z nami spotkać okoliczni bajkerzy, ale im na to nie pozwolono. Przed naszym przyjazdem ksiądz Walery musiał przez miejscowymi władzami „wyspowiadać się” ze wszystkiego co łączy się z naszą wizytą.

Poniedziałek, 9 sierpnia 2010r.

Po dobrym śniadaniu w parafii ks. Walerego w Orszy, wyruszyliśmy do granicy Białorusko-Rosyjskiej spodziewając się „drogi przez mękę” związanej z odprawami. Okazało się, że czekała nas miła niespodzianka – o nic nas nie pytano i przejechaliśmy przez granicę bez zatrzymywania się (dzięki – jak się później okazało, podpisanemu przez Białoruś i Rosję porozumieniu o ruchu granicznym). Niektórzy zorientowali się, że są już po stronie rosyjskiej przez bardzo złą nawierzchnię dróg (na Białorusi drogi są bardzo zadbane i świetnie się po nich jeździ). Po objedzie w restauracji w Smoleńsku pojechaliśmy do oddalonego o ok. 15 km Katynia. Tam spotkaliśmy się z ojcem Ptolemeuszem, który odprawił mszę św. na cmentarzu przy charakterystycznym ołtarzu, na którym wyryte są nazwiska wszystkich zamordowanych w tym miejscu. Złożyliśmy wieńce od Burmistrza Grodziska Wlkp i Marszałka Województwa Wielkopolskiego. Dla wszystkich, zarówno dla tych, którzy byli tam po raz pierwszy, jak i tych którzy odwiedzili to miejsce wcześniej, było to wielkie przeżycie.

Były wśród nas osoby, które szczególnie przeżywały to spotkanie z przeszłością, ponieważ tam zginęli ich przodkowie. Młody, sympatyczny człowiek, Marcin spod Nakła, miał szczególną misję, ponieważ jako pierwszy z rodziny, przez nią wydelegowany, przyjechał oddać hołd się swojemu dziadkowi, złożyć kwiaty i zapalić znicz. Pokłoniliśmy się szczególnie jedynej kobiecie zamordowanej w Katyniu – pani por. Janinie A. Lewandowskiej, córce dowódcy Powstania Wielkopolskiego gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. Mieszkańcy Grodziska Wielkopolskiego odnaleźli tabliczki zamordowanych w Katyniu obywateli tego miasteczka i wykonali dokumentację fotograficzną. Wzięliśmy też kamień, który będzie złożony w Lednicy i ziemię z Katynia.

Następnie pojechaliśmy do parafii ojca Ptolemeusza, który przez 7 lat przez wybudowaniem domu parafialnego, mieszkał w grobowcu na skraju cmentarza. Obecnie jest już też mała kaplica, gdzie miejscowi katolicy mogą się pomodlić (obok stoi stary, zniszczony kościół, gdzie zgromadzono archiwa KGB, o który bezskutecznie katolicy się upominają od wielu lat). Tam spotkaliśmy się w Polakami mieszkającymi w Smoleńsku.

Nocowaliśmy w ośrodku kolonijno-wypoczynkowym w Smoleńsku.

Wtorek, 10 sierpnia 2010r.

Zaraz po śniadaniu, ok. godz. 8.30 pojechaliśmy na miejsce katastrofy w dniu 10 kwietnia samolotu, w którym zginęło 96 osób, łącznie z parą prezydencką. Okazało się, że można wjechać motocyklami na samo miejsce katastrofy, ponieważ wjazd wyłożono płytami betonowymi w celu wywiezienia szczątków samolotu. Na tym miejscu stał samochód milicyjny a w nim dwóch milicjantów ( nie wyszli nawet z samochodu jak tam chodziliśmy). Przyjechał też młody pracownik konsulatu, który nam powiedział, że cały czas czekają na archeologów z Polski i prosił aby nie chodzić po całym placu a tylko wydeptanymi ścieżkami. I chodząc wg. tych wskazówek bez trudu wielu z nas znalazło niewielkie części samolotu tkwiące w gliniastej ziemi. W miejscu znalezienia ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego ktoś wbił w ziemię biało-czerwona flagę. Jest też duży kamień, a obok niego kilka krzyży i zdjęcia osób, którzy lecieli tym feralnym samolotem (niestety wszystko to zrobili odwiedzający to miejsce ludzie a nie ludzie rządzący naszym krajem). Pochodziliśmy swobodnie po okolicy oglądając bardzo prymitywne przyrządy naprowadzające i połamane drzewa. Na drewnianym podeście w miejscu katastrofy, ojciec Ptolemeusz odprawił dla nas i zgromadzonych Polaków tam mieszkających, mszę św., a na jej zakończenie o godz. 10.39.35 (godzina o której samolot zerwał linię energetyczną – 2 sekundy przed katastrofą), miejscowego czasu, klaksony wszystkich motocykli odezwały się. Niesamowite było to, że podczas odprawianej mszy św. zachmurzyło się i zaczął padać deszcz, mimo wcześniej pogodnego nieba (ojciec Ptolemeusz powiedział, że odprawia msze św. każdego 10 dnia miesiąca i zawsze tak jest). Złożyliśmy też tam kwiaty i zapaliliśmy znicze. Pobyt w tym, tak ważnym dla Polaków miejscu był dla wszystkich nas dużym przeżyciem.

Następnie wyjechaliśmy ze Smoleńska kierując się na granicę Rosyjsko-Białoruską i tym razem także przekroczyliśmy ją bez zatrzymywania się. Po blisko 400 km. trasie dojechaliśmy do Duniłowicz. 15 km. przed tą miejscowością czekał na nas ksiądz Paweł, który poprowadził nas do swojej parafii. Duniłowicze to kiedyś miasteczko handlowe a dzisiaj większa wieś, gdzie jest mały cmentarz żołnierzy Polskich, którzy zginęli tam w roku 1920. Cmentarz jest zaniedbany, górujący nad nim wcześniej drewniany krzyż, złamał się podczas niedawnej burzy a ksiądz pertraktuje z władzami możliwość jego odbudowania. Tam zgromadzeni parafianie, nie zawsze Polacy, zaprosili wielu z nas do swoich domów na noc. Wszyscy, którzy nocowali w domach mieszkańców Duniłowicz byli pod wrażeniem gościnności tych ludzi. Wszędzie widać biedę, ale każda rodzina przygotowała wspaniałą kolację i położyła spać gości w najlepszej izbie. Wieczorem w ogrodzie domu parafialnego czekała na nas wspaniała kolacja składająca się z regionalnych potraw (jakie pomidory, ziemniaki, cepeliny!!!) i przy ognisku śpiewaliśmy polskie piosenki a młodzież miejscowa z wdziękiem przedstawiła nam miejscowy repertuar (słychać było, że w ich szkołach jest jeszcze przedmiot zwany „śpiewem”!). Przed kolacją krótko, bo milicja później zabroniła, motocykliści wozili dzieci, młodzież i starszych na motocyklach.

Środa, 11 sierpnia 2010r.

Pobudka ok. godz. 7.00. Na śniadanie zarówno w parafii jak i w domach mieszkańców przygotowano właściwie potrawy obiadowe, aby motocykliści mogli się dobrze najeść przez długą podróżą. Żegnani byliśmy przez całą wioskę. Do Grodna (370 km) przyjechaliśmy po południu i przed zamkiem czekała na nas wspaniała przewodniczka pani Barbara Fustoczenko (lekarz biochemik o olbrzymiej wiedzy historycznej, działaczka Polskiej Macierzy Szkolnej), która ze swadą opowiedziała o historii zamku starego, w którym lubił przebywać król Stefan Batory (w Grodnie zmarł i tam przeprowadzono na nim jedną z pierwszych w Europie sekcji zwłok). Mówiła o wkładzie Kazimierza Jagiellończyka w rozwój miasta i o jego synu św. Kazimierzu, który w Grodnie działał i zmarł. Pokazała nam miejsce, gdzie stała fara grodzieńska zniszczona ładunkiem wybuchowym w 1961 roku z rozkazu ówczesnych władz i rozebrana. Zaprowadziła nas przed budynek, w którym przed wojną produkowano polskie motocykle NIEMEN (ten motocykl jest w logo Stowarzyszenia WSCHÓD-ZACHÓD). Z telefonów, które otrzymywała nasza pani przewodnik podczas oprowadzania nas po Grodnie wynikało, że naszą grupą bardzo interesuje się miejscowa milicja.

Z dumą pokazała nam budowany za pieniądze Polonii Amerykańskiej i oszczędności zarobionych na prowadzeniu średniej szkoły polskiej, ale już na ukończeniu Dom Polskiej Macierzy Szkolnej.

Nocowaliśmy w szkole polskiej na materacach w sali gimnastycznej.

Czwartek, 12 sierpnia 2010r.

Rano, po śniadaniu spotkaliśmy się z naszą znakomitą panią przewodnik, która pokazała nam dom Elizy Orzeszkowej, która w Grodnie spędziła 16 lat i była bardzo szanowana postacią. W dwóch salach tego małego dworku jest muzeum pisarki, gdzie zgromadzono jej prace świadczące, że była nie tylko utalentowaną pisarką, ale również zielarką i artystką układającą obrazy z roślin. Byliśmy też pod pomnikiem Elizy Orzeszkowej. Pani Barbara Fustoczenko opowiedziała też o związkach innej wielkiej polskiej pisarki Zofii Nałkowskiej z Grodnem. Po pożegnaniu się z naszą panią przewodnik przyjechaliśmy do granicy Białorusko-Polskiej i tam spędziliśmy dobre trzy godziny, gdzie groźny pan przećwiczył nas z karności (wszyscy stać cicho przy swoich motocyklach!). Wypełniliśmy też wiele druków, sprawdzono każdego z nas w rejestrach komputerowych. Z granicy przyjechaliśmy do miejsca ostatniego wspólnego noclegu, do pałacu w Szczawinie. Tutaj w znakomitym otoczeniu, po krótkim odpoczynku, czekała na nas wykwintna kolacja i opowieści obecnej właścicielki pałacu pani Anny Sawczuk o historii tego miejsca i otaczającego parku. Snuliśmy też plany następnych wypraw.

Piątek, 13 sierpnia 2010r.

Po śniadaniu nastał czas pożegnań. Ze Szczawina każdy już jechał swoją własną drogą do domu.

Rajd osiągnął założone cele. Wielką zaletą tego przedsięwzięcia było to, że wzięły w nim udział osoby o różnych poglądach, których łączy chęć poznania miejsc i ludzi związanych z Polską, a rozsianych na wschodzie Europy, oraz chęć podróżowania motocyklem i wspólnego przeżywania tych wyjątkowych spotkań.

Iwona Michałek Rzecznik Prasowy Rajdu Wschodniego 2010

Podsumowując możemy powiedzieć, że we wszystkich odwiedzonych miejscach byliśmy przyjmowani nadzwyczaj serdecznie. Zachęcamy innych, nie tylko motocyklistów do odwiedzania naszych rodaków na Białorusi. Osobom zainteresowanym służymy informacjami i kontaktami do osób, które z wielką serdecznością ugoszczą każdego Polaka pragnącego ich odwiedzić.

Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą

WSCHÓD-ZACHÓD

Fotorelacja z rajdu:

« 1 z 4 »